Życie nocne, a w zasadzie wieczorne jest zaskakująco w Belgii urozmaicone.Wszystko działa i wszędzie tłumy. Do dwudziestej trzeciej. Bo gdy zegar wybije jedenastą, jak w jakimś jebanym Kopciuszku, czar pryska. Ludzie naprawdę prawie buty gubią, żeby zdążyć na transport.
Zjadłem w metrze: jakiś rodzaj pieczywa chrupkiego i suszone kiwi. Ser kupiłem, ale zgubiłem. Nie wiem jak. Pewnie w ogóle nie włożyłem do siatki. Ser odżałuję, ale słuchawek jakoś nie mogę. Dopiero Marcin mi kupił w prezencie, a ja oczywiście gdzieś posiałem.