Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2022

Kathmandu. Aneta.

Aneta przyjechała do na kilka dni temu. Podoba jej się prawie wszystko, tak jak nam. Pewnie dlatego, że jesteśmy podobni, a przynajmniej podobnie widzimy i odbieramy świat.  Myślę, że powinniśmy otaczać się ludźmi, pasującymi do naszej bajki, a innych, zwłaszcza tych z dramatów i horrorów, wymazywać zarówno z życia, jak i pamięci. Robię tak od lat i dobrze mi z tym.

Kathmandu. Dzień za dniem.

  Na targu pojawiło się LICZI, jedno z naszych ulubionych owoców. Kupiłem dwa kilogramy (razem z gałązkami) i zjadłem większość, wypatrując klientki z tarasu. Gdy przyszła, też trochę zjadła i jeszcze poskubala śliwek, bo bardzo dobre w tym roku. Na podwórku u sąsiada orzechy kokosowe prawie gotowe do zbiorów i malutkie, lekko kwaśne banany już prawie żółte. W przyszłym tygodniu będą ścinać i sprzedawać na naszej ulicy. A my czekamy na Antenę, za cztery dni przyleci do nas na kilkanaście dni. Miejmy nadzieję, że monsun będzie dla niej łaskawy.

Kathmandu. Boudhanath Stupa.

Stupa jest budowlą, pełniącą między innymi funkcję relikwiarza. Jest to obiekt, który według zwyczaju okrąża się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, w celu osiągnięcia zasługi. Zazwyczaj obchodzi się ją dookoła trzykrotnie, powtarzając mantry, z czego najczęściej jest to OM MANI PEME HUNG. Zdjęcie zrobiłem z Himalaya Coffee, gdzie wczesnym popołudniem, po kilkukrotnym obchodzeniu stupy dookoła, piję kawę. Marcin w tym czasie najczęściej łazi po swoich miejscach, w cieniu, bo nie lubi chodzić w słońcu podczas 45-stopniowych upałów. A ja lubię. Dzisiaj po południu pracuję. Od sierpnia muszę koniecznie ograniczyć ilość pracy do 10 godzin tygodniowo.

Kathmandu. Cała naprzód.

Cieszę się, że jestem sobą. Zawsze chodziłem swoimi ścieżkami i nie dałem się zaszufladkować. Od lat przedszkolnych, byłem kolorowym i wyróżniającym się osobnikiem, o którym: szeptano, wytykano palcami lub opowiadano historie, nie widząc,że mnie to podniecało. Gdziekolwiek się pojawiałem, byłem widoczny - taką mam karmę i ja lubię. Teraz uczę ludzi,jak żyć pełnią,jak być sobą i nie poddawać się w dążeniu do celu. Pokazuję, że słabość można przemienić w siłę, a strach w odwagę. Myślę, że jestem w tym świetny. Poza tym jest refleksologia, która działa cuda i leczenie dźwiękiem,które potrafi wyciągnąć z największej depresji w kilka dni. Właśnie stałem się mistrzem leczenia misami i mogę przekazywać wiedzę dalej. Jestem zwyczajnie szczęśliwy. 

Kathmandu. Zmiany pogody.

Anomalie pogodowe dopadły Dach Świata i po raz pierwszy od dekad, już w maju nastąpił sezon wilgotny. To jeszcze nie monsun, ale pada często, kilka razy dziennie. Temperatury na zewnątrz spadły, tak że niedawno kupiony przez nas wiatrak, stoi nieużywany. Mieszkanie mamy chłodne i panuje w nim stała temperatura 24-stopni Celsjusza, a na zewnątrz dochodzi do 30-tu. Psom jest gorąco, ale Nepalczycy lubią zwierzęta i o psy dbają. Wszędzie można napotkać miski z wodą, które uzupełniają się przez jakiś czas same, z odwróconych butelek, które napełniają właściciele okolicznych sklepów.

Kathmandu. Czas nauki.

Skończyliśmy pierwszy stopień terapii wibracją i dźwiękiem, za pomocą antycznych mis. Zapisując się na kurs wiedziałem, że przeżyjemy niezwykłą przygodę, ale to co nas spotkało podczas zajęć, przekroczyło najśmielsze oczekiwania. Jutro zaczynamy kolejny stopień i w ciągu kilku miesięcy dojdziemy do mistrzowskich umiejętności, ale już teraz po pierwszym stopniu potrafimy odprężyć, uspokoić klientów uśmierzyć ból i poprawić nastrój. Zestaw miś składa się z 14 naczyń i każde emituje inny dźwięk i wibrację. Po zabiegu człowiek czuje się tak, jak po spokojnej, dobrze przespanej nocy, ma dobry humor i jest rozluźniony. Następne poziomy uczą leczenia. To najlepiej wydane kilka tysięcy dolarów w życiu.