Pojechaliśmy na kilka dni na wieś: na wschód, a potem do góry, na północ, pod granicę z Tybetem. do swojego rodzinnego domu, do Chautary (zupełnie nieturystycznego miejsca), zaprosił nas Sanjeeb, nasz wieloletni przyjaciel. Poznaliśmy go wiele lat temu w Kathmandu i od razu się polubiliśmy. Jest Tamangiem, przedstawicielem jednej z licznych grup etnicznych w Nepalu, którą można porównać do polskich górali. Tamangowie to ludzie gór i w dawnych czasach prawie tylko oni bronili północnych granic kraju.
Okolice Chautary okazały się cudowne. Zielone wzgórza, za którymi wznosiły się białe Himalaje, liczne strumienie, urocze zakątki i całe hektary lasów, z ukrytymi wśród drzew świątyniami. Sama farma była niezwykle interesująca, bo znajdował się tam ogromny staw rybny, farma świń, kóz i krów. Wszystko otoczone było polami kukurydzy i plantacjami bananów, pomarańczy i pomelo.
Budził nas krzyk świń, domagających się jedzenia, a następnie wrzaski ludzi, przeganiających małpy z pól kukurydzy. Małpy były tak pazerne, że kradły po kilka kolb i uciekały z nimi, wspinając się na drzewa. Wieczorami zaś, zagrożeniem były leopardy. Zakradały się na farmy i porywały większe zwierzęta.
Budził nas krzyk świń, domagających się jedzenia, a następnie wrzaski ludzi, przeganiających małpy z pól kukurydzy. Małpy były tak pazerne, że kradły po kilka kolb i uciekały z nimi, wspinając się na drzewa. Wieczorami zaś, zagrożeniem były leopardy. Zakradały się na farmy i porywały większe zwierzęta.
Przyjęto nas jak króli. Było to trochę zawstydzające, bo takiej gościnności nie zaznaliśmy nigdzie.