Przejdź do głównej zawartości

Patong. Trudny dzień.



Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie...

Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają.

Dlaczego jestem zły? Bo od dwóch lat ojciec robi badania. Biopsję za biopsją. Tomografie i wymazy. Ciągle przebywa w szpitalach, bo się źle czuje. A wyniki niczego nie pokazują. Guzki w płucach okazały się niegroźnym zwapnieniem, w jelitach, łagodnymi zmianami, a biopsja szpiku wykluczyła białaczkę (choć inne wyniki już od dawna były tragiczne). I nagle okazuje się, że przerzuty w mózgu pojawiły się znikąd. Nie wykryto ich pierwotnego źródła.

Czy mi smutno? Raczej się martwię. Mamę czeka trudny czas. Ojciec leży i nie bardzo wie, co się dzieje. Mają go przygotować i powiedzieć, ale nie jestem pewien czy będzie to miało sens. Rozmawiałem z nim kilka dni temu i ledwo go rozumiałem, teraz jest jeszcze gorzej. Mama zaś jest w szoku. Dodatkowo przeziębiła się i kiepsko się czuje. Leży i bierze leki. Więc raczej się martwię. 

W poniedziałek zdecydują o dawkach i częstotliwości radioterapii. Ma to o tyle sens, że terapia zmniejszy obrzęk i tym samym nieco spowolni rozwój choroby. Tym samym przedłuży życie o kilka tygodni. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ojciec wróci do domu i będzie jeździł na radioterapię do hospicjum (mają specjalny transport). Widzę jednak w tym wszystkim problem. Radioterapia paliatywna również osłabia i może zmniejszać liczbę czerwonych krwinek. A wyniki krwi są u ojca tak złe, że trudno mi sobie wyobrazić gorsze. Poza tym jest już tak osłabiony, że praktycznie tylko leży.

Mam w sobie spokój. Jestem buddystą. Zdaję sobie sprawę z tego, że wszystko musi przeminąć. Rzeczy i zjawiska. My wszyscy. W końcu cały wszechświat. Mam w sobie silnie zakorzenione przekonanie, że wszystko będzie toczyć się dalej, tak jak pory roku. Plusem całej sytuacji jest fakt, że ojciec już jakiś czas temu, zaczął odchodzić kawałek po kawałku, tracąc zainteresowanie światem. Tak jest łatwiej, przynajmniej dla niego.

Popularne posty z tego bloga

A dzisiaj nie o nas.

Z cyklu "muszę, bo się uduszę".  Prawie nigdy nie wyrażam poglądów politycznych, ale dzisiaj to zrobię, bo męczy mnie "jedyna i słuszna" narracja ciasnych umysłowo, smutnych ludzi, którzy w życiu prywatnym dorobili się nieudanych rodzin, traum i depresji. Zastanawiam się, czy są zwyczajnie tępi i pozbawieni empatii, czy mszczą się na innych za własny ból dupy? Emigracja Spójrzmy na Londyn. Setki tysięcy ludzi wyszło na ulice, bo mają dość pieprzonej różnorodności : emigrantów, którzy żyją z zasiłków i tych, którzy latają z maczetami po ulicach. I jeszcze jednego mają dość - kneblowania! Bo w obecnych czasach "słodkiej poprawności językowej"  nie wolno powiedzieć, że czarny zabił, napadł, albo dokonał przestępstwa. W UK nie upublicznia się rasy przestępców. Ale ludzie mają oczy. Na Tootingu gdzie mieszkałem przez dekadę, w każdym tygodniu ktoś kogoś mordował. I nigdy, przez te wszystkie lata nie była to biała osoba. Brytyjczycy przegłosowali wyjście z Unii...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...