Marcin wstał o 4-tej, ja w ogóle się nie kładłem, bo pracowałem do 3-ciej i spanie byłoby bez sensu. Na lotnisku w Kathmandu czas jakoś zleciał. Kupiliśmy niesmaczną kawę i wypiliśmy ją oglądając powtarzającą się reklamę na wielkim ekranie. A potem poszło szybko i sprawnie, choć musiałem dopłacić ponad sto dolców za to, żebyśmy siedzieli obok siebie, bo komputer przy wydawaniu kart pokładowych postanowił nas rozdzielić.
Lot długi i dość męczący, dlatego mimo zmęczenia nie mogłem usnąć. Gdy tylko "odpływałem", samolot wpadał w turbulencje, to spadał, to się wznosił i tak przez dziewięć godzin. Marcin spał...
A w Istambule niekończąca się impreza. Jak zawsze, tylko teraz bardziej, bo zniesiono wszystkie restrykcje. I w ogóle muszę powiedzieć, że aż głupio się czułem, gdy nikt mnie o zdrowie na granicy nie pytał...