Szczyt zdobyty. Wyruszyliśmy z domu po 9, na początku szlaku stanęliśmy o 10:30 i dotarliśmy pod krzyż o 14:00. Ponoć zgodnie z planem, więc plan jest układany pod tych z dobrą kondycją.
Szlak zaczyna się niewinnie, potem zaczyna być stromy, ale kamienie są ułożone tak, że wchodzi się jak po schodach. Po godzinie takiego włażenia, zaczyna się wersja hardcore. Następnie idzie się wąska ścieżką nad przepaściami, aż do hodzi do płaskiej wyżyny, skąd trzeba wspiąć się na samą górę. Trzeba trzymać się łańcuchów, bo ostatnie 20 metrów jest pionowe i nie ma żadnych schodów.
Jedna pani spadła. Zabrał ją helikopter. A my zeszliśmy tą samą drogą, którą przyszliśmy do Zakopanego, respektując góry.