Przejdź do głównej zawartości

Gangtok. Codzienność.












Gangtok jest stolicą Sikkimu, jednego z najmniejszych stanów Indii. Ale Sikkim to Indie fikcyjne, od 1975 roku. Zdecydowano obalić monarchię i przyłączyć się do kraju curry, aby nie zostać wchłoniętym przez agresywne Chiny. Jednak nic tu nie jest indyjskie: ani jedzenie, ani religia, ani ludzie i ich mentalność.

Sikkim jest czysty. Dba się tutaj o powietrze. Ludzie mają skośne oczy i mówią po nepalsku, tybetańsku lub w języku dandzongka. Piję się tu dużo alkoholu i uprawia hazard. Kasyna są tu niezwykle popularne. Jest pełno pubów z muzyką na żywo. Koncertują tu kapele z Nepalu, Butanu lub lokalne. Hindi jest niesłyszalne. Zresztą prawie nie ma tu ani Indusów ani innych turystów. Od prawie dwóch tygodni jesteśmy jedynymi białymi w całym mieście (był jeszcze Elias, ale pojechał w zachodnie rejony).

Sikkimczycy i Sikkimki są osobami pracowitymi i dumnymi. Nie ma tu bezdomności i nikt o nic nie prosi. Nigdy nie widziałem tu kogoś żebrzącego. Wstaje się tu rano i zaczyna dzień od wietrzenia domu, czemu się sprzeciwiam. Nikt poza nami nie używa tu ogrzewania. Wszyscy w domach są ubrani w kurtki i czapki, tak też siedzi się tu w kawiarniach i restauracjach. Ludzie są tu przemarznięci i wyglądają starzej, niż wskazuje na to metryka. Nie cenią komfortu. Pracują naprawdę ciężko, używając siły własnego ciała do wielu rzeczy. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni noszą na plecach ciężkie przedmioty, takie jak pralka, szafa, biurka, wnosząc je po schodach. Bo w Gangtoku są miliony schodów. Miasto jest strome i tylko schody umożliwiają poruszanie się po nim. My na przykład mieszkamy 400 metrów poniżej głównego deptaka, gdzie znajduje się serce miasta. Więc żeby tam wejść, musimy pokonać dwanaście "dziesięciopiętrowych wieżowców" aby napić się porządnej kawy, albo drinka. 

A jeśli o drinka chodzi i i życie nocne, to wczoraj mocno zaszaleliśmy. Ale warto było.

 

Popularne posty z tego bloga

Patong. Trudny dzień.

Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...

A dzisiaj nie o nas.

Z cyklu "muszę, bo się uduszę".  Prawie nigdy nie wyrażam poglądów politycznych, ale dzisiaj to zrobię, bo męczy mnie "jedyna i słuszna" narracja ciasnych umysłowo, smutnych ludzi, którzy w życiu prywatnym dorobili się nieudanych rodzin, traum i depresji. Zastanawiam się, czy są zwyczajnie tępi i pozbawieni empatii, czy mszczą się na innych za własny ból dupy? Emigracja Spójrzmy na Londyn. Setki tysięcy ludzi wyszło na ulice, bo mają dość pieprzonej różnorodności : emigrantów, którzy żyją z zasiłków i tych, którzy latają z maczetami po ulicach. I jeszcze jednego mają dość - kneblowania! Bo w obecnych czasach "słodkiej poprawności językowej"  nie wolno powiedzieć, że czarny zabił, napadł, albo dokonał przestępstwa. W UK nie upublicznia się rasy przestępców. Ale ludzie mają oczy. Na Tootingu gdzie mieszkałem przez dekadę, w każdym tygodniu ktoś kogoś mordował. I nigdy, przez te wszystkie lata nie była to biała osoba. Brytyjczycy przegłosowali wyjście z Unii...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...