Pogoda ustabilizowała się po nagłych i trudnych do przewidzenia monsunowych deszczach. Temperatura nieco wzrosła, ale na szczęście lekki, nadmorski wiatr pozostał. Bez tego, nie dałoby się wytrzymać.
Bezustannie zachwycamy się błękitem nieba i morza. Wygląda tak, jakby ktoś dodał niebieskiego barwnika. I te złote plaże. Naprawdę ten rodzaj piasku błyszczy w słońcu jak złoty brokat.
Pijemy dużo soku że świeżych kokosów. Zrywają je i wkładają do lodu. Gdy zamówisz, odłupują górną część maczetą i wkładają słomkę. Takie kokosy prosto z drzewa mają czasami dwie pełne szklanki wody. Potem zamienia się ona w miąższ i zupełnie zmienia smak.
Często korzystamy z leżaków. Przywożą je o 8 rano, gdy jeszcze śpimy. Rozkładają i ustawiają parasole. Gdy wychodzimy z domu, w samo południe, połowa leżanek jest zajęta. Jemy lunch i wracając, szukamy dogodnego miejsca. Przyjemność kosztuje 15 złotych za osobę, bez limitu czasowego. Leżymy w cieniu kolorowych parasoli do dwóch godzin. Później ja, wracam i pracuję do 18:00. Wtedy pojawia się Marcin i idziemy na kolację, czasami na drinka i często wracamy do mieszkania plażą, brodząc w czarnej wodzie po łydki. Nocą często się błyska, gdzieś w oddali. Grzmotów jednak nie słychać.