Dzień zaczął się dziwacznie. Piękna, słoneczna pogoda, przeplatała się z intensywnymi i krótkotrwałymi ulewami, co kilka minut. Najbardziej dziwił mnie brak tęczy...
W planach miałem długotrwały spacer i jeśli ktoś mnie zna, to wie, że postanowień nie zmieniam i nie naginam do ewentualnych przeszkód.
Uzbrojeni w parasole, poszliśmy na lunch, do wybranego przez Marcina miejsca. Było całkiem pysznie. Na zewnątrz lało coraz bardziej, jednak prognozy wskazywały na słoneczny dzień, od czternastej. Poszliśmy więc do Muzeum Miasta Gdyni, przeczekać ulewę i poznać historię miejsca, w którym chwilowo mieszkamy.
Obejrzeliśmy ciekawy film. Tak naprawdę powodem powstania Gdyni, był brak zgody Niemców, na utworzenie polskiego portu marynarki wojennej w wolnym mieście Gdańsk. W tamtych czasach Polska miała dużo mniejszy niż obecnie dostęp do morza i teren na którym znajduje się obecnie Gdynia wydawał się najbardziej odpowiedni. Rozpoczęto budowę, a ona przyciągała ludzi pracy. Populacja zaczęła się dynamicznie rozwijać i z wioski, Gdynia przeobraziła się w miasto. Rozwój jej był tak intensywny, że przewidywano iż przeobrazi się w metropolię, podobną do Nowego Jorku. Świadczą o tym futurystyczne projekty Gdyni, która w 2005 roku, miała wyglądać tak:
Gdy wyszliśmy z muzeum, pogoda była jak w Saint-Tropez. Pojechaliśmy do Gdańska Oliwy, zobaczyć park i palmiarnię. A później poszliśmy spacerem do Jelitkowa, gdzie zjedliśmy wczesną kolację.
Kolejny spacer deptakiem do Sopotu, pozwolił nam spalić kalorie. Niestety odzyskaliśmy je z nawiązką, jedząc lody, w naszej ulubionej kawiarni, na Monciaku.