Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2024

Londyn. Stare śmieci.

Czas stanął w miejscu. Centrum Londynu wygląda tak, jakbym był tu wczoraj, a nasze osiedle jest zwyczajnie identyczne. Nawet kosze na śmieci odrapane w tych samych miejscach. Najbardziej zdziwiła mnie brzoza, na którą zawsze zwracałem uwagę (bo rośnie pod latarnią i fajnie wygląda nocą). Nie urosła w ogóle i wątpię aby ktokolwiek ją przycinał. Przyleciałem wieczorem, podczas wielkiej ulewy. Samolot przebijał się przez szare chmury przez prawie pół godziny. W końcu wylądował, spektakularnie rozpryskując wodę na boki. Jako jedyny miałem parasol (Marcin włożył mi do plecaka), co było zbawienne bo musieliśmy maszerować do odprawy po płycie lotniska i wszyscy byli po tym spacerze przemoczeni do suchej nitki. Lało tak później przez kolejnych 30 godzin. W tym czasie załatwiłem wszystkie urzędowe sprawy, odwiedziłem muzeum i świętowałem urodziny Anety z samą jubilatką. Zjedliśmy, wypiliśmy i przed snem poszliśmy na zupę (dzięki czemu rano nie odczuwaliśmy skutków pijaństwa). Dzisiaj zaś jest p...

Warszawa - Kraków. W przelocie.

Znów mam tak, że potrzebuję kilku sekund, aby zorientować się, gdzie się budzę. Przemieszczamy się z taką częstotliwością, że nie jest to oczywiste.  W Warszawie warsztaty poszły naprawdę dobrze. Grupa była zdyscyplinowana i przez cały czas panowała przyjemna atmosfera. Było w tych ludziach dużo życzliwości, a nie zawsze tak jest. W sobotę wieczorem spotkałem się ze swoją siostrą cioteczną - Agnieszką, z którą nie widziałem się od 23 lat. W międzyczasie wyszła za mąż i urodziła dwie córki, z których jedna osiągnęła wiek dorosły.  Było tak, jakbyśmy się widzieli co tydzień. Nawet Marcin wpadł w iluzję "znamy się od zawsze" i było mocno przyjemnie. Będziemy kontynuować w miarę naszych możliwości. Zaraz po warsztatach pojechaliśmy do Krakowa. Oczywiście praca mnie dopadła, ale poza tym przyjemności. Byliśmy w zoo, które okazało się klejnotem, a potem spotkaliśmy się z Kamilą, która już jutro wraca do Barcelony.  Planowałem rozpocząć dietę, ale poluzowałem pośladki i stwierdz...

Gdynia - Warszawa. Kosmiczne energie.

Gnam ja, lub ziemia obraca się za szybko. Przynajmniej z mojej perspektywy. Budzę się i chwilę zajmuje mi połapanie się, gdzie jestem. Czy nadchodzi czas zapuszczania korzeni? Tylko gdzie? A może dopada mnie kryzys wieku średniego? Póki co nieuświadomiony. Może, bo śpię gorzej. Sen nigdy nie był moją mocną stroną, poza tym nie lubię spać. Pięć godzin nieprzytomności uważam za czas stracony. Jadę prowadzić kolejne szkolenie. Pogoda się spieprzyła, chmury są wszędzie. A ja jestem jakiś zmęczony, jakiś taki... sam już nie wiem. Może stanę się wrażliwy na zmiany? Tak tego mi brakuje, jak choroby lokomocyjnej, która przyszła po pięćdziesiątce. Rozprawiłem się z nią po swojemu, ucząc się terapii na sobie samym. Pomogło. Teraz patentuję metodę i będę przekazywał dalej. Potrzebuję dawców: dobrej energii, uśmiechu, radości i ogólnie ludzi, którzy będą mi coś oferować. Za dużo biorców wokół.  Kolejne wydanie Książki podróżniczej sprzedaje się nieźle. To fajnie. No i tyle.

Częstochowa. Tańce i zabawy oraz praca.

Przemieściliśmy się w czasie i przestrzeni dość szybko. Z Delhi pofrunęliśmy do Zurychu, a stamtąd do Gdańska. Sprawnie poszło, łóżka w samolocie były wygodne i się wysypaliśmy (choć Air India ma szersze leża). Dużo zjadłem w tej podróży, bo urzekły mnie sery i wędliny, których w Azji nie ma. Więc jem i jem. I Marcin też. W Gdyni Iksy zapełniły nam lodówkę. Karolina ugotowała pyszną zupę pomidorową i przygotowała różne sałatki. Pycha. Cudowni są.  Następnego dnia poszliśmy razem na obiad, po którym pojechaliśmy do Warszawy, bo do Polski przyjechałem głównie prowadzić warsztaty. No i szkolenie się odbyło i było naprawdę super. Grupa była świetna, a ja miałem dużo energii i wigoru.  Potem pociąg do Częstochowy. Miejscówki kupiłem jeszcze będąc w Nepalu, bo potem o siedzenie jest trudno. Spotkaliśmy się z rodzicami, a wczoraj pojechaliśmy kupić im klimatyzację (bo podobno w Polsce upały). Ojciec ciągle narzeka, bo mu za gorąco. Chodzić nie może za długo, gdy siedzi mu nie wygodni...