Sala gimnastyczna o 8 rano jest całkiem znośna. Swobodnie wybieram urządzenia i wyciskam z siebie poty. Na jednej tylko maszynie siedzi czarnoskóry olbrzymek na tyle długo, że muszę zagadnąć.
- Mogę skorzystać?
- Ćwiczę - odmrukuje.
- To popatrzę na Ciebie i poczekam - odpowiadam. Po chwili odchodzi.
Na próżno szukam jakichkolwiek środków dezynfekujących. Nie ma nic. Tak samo jest w każdym innym miejscu. Koniec pandemii. Koronawirus pozostał, jednak na upstrzony debilizmem teatrzyk nie ma już kasy. Pozostały długi, choroby nerwowe i mnóstwo rozbitych rodzin.
Gdy dwie godziny później kończę wygibasy, w klubie fitness panuje tłok. Biorę prysznic i nakładam krem z kolagenem i witaminami na twarz. Wcześniej poznany olbrzymek patrzy z zainteresowaniem jak wklepuję serum w czoło.
- Chcesz spróbować? - pytam.
Nadstawia rękę i z zadowoleniem wsmarowuje przezroczystą maź w twarz.