W czasach postkowidowych, podróżowanie bywa kuriozalne a głupota i brak dobrej woli urzędników nie mają sobie równych. Z Gorakhpur, do granicy dojechaliśmy taksówką, za 2000 indyjskich rupii (108 złotych). Tanio, bo to ponad sto kilometrów. Urzędnik nie chciał nas wypuścić z Indii, bo nie mieliśmy... paszportów kowidowych (których nikt już oficjalnie nie wymaga). Ostatecznie po awanturze, zażądałem pieczątki w paszporcie, choć celnik krzyczał, że utkniemy na granicy nepalskiej i do Indii też nas nie wpuszczą. Aplikacje NHS (angielskie odpowiedniki polskiego NFZ) już chyba nie działają, musiałem więc wyczarować przepustki, co zrobiłem w drodze, na telefonie. No i tyle...
Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...