Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2023

Tbilisi. Praca.

Na dworze upały. Każdego dnia, bez żadnego wyjątku od 47 dni. Codziennie w okolicach 40 stopni Celsjusza i świeże powietrze. Niesamowite połączenie! Nie zapowiada się na zmiany. A ja pracuję. Ostatnio po 12 godzin. Kończę książkę i skończyć nie mogę. Dzisiaj przeczytałem (przeleciałem) całą i odkryłem, że nie napisałem o dwóch ważnych rzeczach, poza tym jeszcze kilka tematów muszę podszlifować. W przyszły poniedziałek idzie (podręcznik) do korekty, więc chyba muszę zwiększyć ilość godzin mojej pracy. Niech ona już w końcu idzie do druku... Na zdjęciu salon, w którym spędzam większość czasu.

Tbilisi. Życie nocne i wieczory

Gruzini są podobni do Polaków pod względem sposobu biesiadowania. Lubią siedzieć w grupkach znajomych, jeść, gadać i popijać alkohol. Różnica polega na tym, że się nie awanturują, tylko śmieją. Piją głównie wino i czasami czaczę (chacha, wódka robiona z destylowanego winogronowego moszczu, która leżakuje 2 lata w beczkach). A młodzi, siedzą na schodach, albo na chodnikach przed klubami. Klubów dużo, ale świecą pustkami do późnego wieczora. Zagęszcza się w środku nocy, kiedy mnie odechciewa się już zabawy. Raz poszliśmy przed północą, to rzeczywiście koło drugiej zaczęli się schodzić. Klientela to głównie Rosjanie, rzadziej Gruzini i Ukraińcy. Polaków jest naprawdę mało, szczególnie w obiektach rozrywkowych nocnych. Spodziewałem się rzeszy rodaków, a tu nie. Rzadko kiedy słyszy się polski język. 

Tbilisi. Chleb.

Foto: Martin. Od pięciu tygodni chodzimy po chleb do okolicznej piekarni. Piekarz w wieku po 40-tce, zagniata ciasto, czeka aż wyrośnie, formuje kule i potem je rozciąga. Następnie przykleja do ścianek pieca Tandoor i czeka kilkanaście minut, aż chleb będzie gotowy. Chleb, to w zasadzie bagietka. Codziennie świeża, prosto z pieca. Zero w tym sztucznych dodatków i zero problemów z gazami. A smak jak w niebie. Naprawdę jest to najlepszy chleb, jaki w życiu miałem okazję jeść. W Indiach mamy podobną piekarnie, ale chapati to zupełnie inna opowieść kulinarna. Od pięciu tygodni w Gruzji nie pada (raz w nocy kropiło, ale wtedy spaliśmy). Temperatury dokładnie takie same. Plus 40, z wahaniami o kilka stopni. Generalnie sucho, gorąco i pachnąco. Tu takimi żniwami pachnie, chlebem, winem... Pięknie jest. No i we wrześniu podobno tak samo będzie. Postanowiliśmy oczywiście zostać. 

Tbilisi. Codzienność.

Upały i kompletny brak jakichkolwiek zmian pogodowych, to pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy. Jesteśmy tu cztery tygodnie. Nie wiem, kiedy to zleciało. Może dlatego tak szybko, bo pracuję dość dużo. Zaczynamy dzień ok 11. To znaczy ja wstaje o 8, albo jeszcze wcześniej, a Marcin śpi do późnego przedpołudnia. Później przygotowujemy i jemy śniadanie (lunch). Zawsze o 12:00. Jest to zazwyczaj posiłek, jak na zdjęciu: dużo zielonego, warzywa i owoce, a chleb i sery są tylko dodatkiem. Do smarowania tylko oliwa. Dużo oliwy. Potem zazwyczaj piszę książkę, a Marcin kursuje pomiędzy kawiarniami i domem, gdzie wypoczywa. Temperatura na zewnątrz nie pozwala na zbyt długie spacery. W cieniu jest 40+. Wieczorami wychodzimy, często na kolację i wino. A potem oglądamy filmy. 

Tbilisi. Życie wieczorne.

Wieczory w Gruzji są długie i gorące. Gdy kończę pracę i wychodzę na zewnątrz, zazwyczaj jest 18, lub później. Wtedy temperatura wynosi trzydzieści kilka stopni i powietrze jest cudownie rozgrzane. Gdy zachodzi słońce, niewiele się zmienia. Dopiero po północy spada nieco, ale nie poniżej dwudziestu pięciu. Ludzie chodzą tu spać późno. Sklepy otwarte są albo do 22 albo do północy. Kluby chyba do ostatniego gościa, albo do rana. Tego nie wiem, bo spać chodzę o pierwszej. W piątki dyskoteki otwierają drzwi o północy, ale przed pierwszą nie ma co tam chodzić, bo mało ludzi. Schodzą się później. Trochę tego nie rozumiem, ale w Hiszpanii też tak jest. Zabawa kończy się o szóstej, czasem siódmej. Nie do końca przepadam za wampirzeniem. Wolę wieczory.

Tbilisi. Życie codzienne.

Najfajniejszą rzeczą jest w Gruzji pogoda. Codziennie ta sama: sucha, upalna i bezwietrzna. W ciągu trzech tygodni, raz padało w nocy, z powodu zbyt wysokiej temperatury. Rano było jednak już pięknie. Od kilku lat staramy się żyć i mieszkać tam, gdzie jest ciągle ciepło i słonecznie. Gruzja jest pod tym względem najlepsza, bo nie ma wielu insektów i wszędzie można znaleźć cień i fontanny z wodą pitną. Jedzenie jest pyszne. Codziennie pije się tu też wino, a wybór jest znacznie większy niż we Francji. Mają wina bursztynowe, inne w smaku, niż białe lub różowe. Wytwarzane są tradycyjnie, czyli depcze się grona w beczkach, a potem to jakoś fermentuje. Smak jest niepowtarzalny. W winnicach numerują butelki. Najdroższe są rzecz jasna trunki z mniejszych kolekcji. Wczoraj piliśmy butelkę 287/600 i kosztowała w przeliczeniu 103 zł. Więc drogo nie jest. Zapach. Nie wiem jak oni to robią, ale powietrze pachnie tu kwiatami i czymś słodkim. Nic nie śmierdzi. Nigdy. A ulice i chodniki są tak czyste...