Upały i kompletny brak jakichkolwiek zmian pogodowych, to pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy. Jesteśmy tu cztery tygodnie. Nie wiem, kiedy to zleciało. Może dlatego tak szybko, bo pracuję dość dużo.
Zaczynamy dzień ok 11. To znaczy ja wstaje o 8, albo jeszcze wcześniej, a Marcin śpi do późnego przedpołudnia. Później przygotowujemy i jemy śniadanie (lunch). Zawsze o 12:00. Jest to zazwyczaj posiłek, jak na zdjęciu: dużo zielonego, warzywa i owoce, a chleb i sery są tylko dodatkiem. Do smarowania tylko oliwa. Dużo oliwy.
Potem zazwyczaj piszę książkę, a Marcin kursuje pomiędzy kawiarniami i domem, gdzie wypoczywa. Temperatura na zewnątrz nie pozwala na zbyt długie spacery. W cieniu jest 40+.
Wieczorami wychodzimy, często na kolację i wino. A potem oglądamy filmy.