Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2024

Bangkok. Kolejna zmiana.

Obawiam się, że jestem przestymulowany. Coś się ze mną dzieje; odczuwam rozdrażnienie i wzmożoną energię, połączoną z niegasnącą, wzrastającą chęcią działania. Utrzymuję kontakt ze wszystkimi, pracuję, załatwiam rzeczy i gdy skończę, natychmiast muszę się czymś zająć. No i prawie nie sypiam, ale nie jestem zmęczony. Dzisiaj cały dzień miałem "ciężką głowę". Jestem na diecie. Prawie się głodzę (pewnie stąd rozdrażnienie). Niestety po pięćdziesiątce mój metabolizm jebnął na trotuar i normalne metody nie działają. Spożywanie odpowiedniej ilości kalorii powoduje, że tyję. A jak nie jem, to trzymam wagę, jak największy skarb.  Na domiar wszystkiego, czuję się pod presją. Ludzie na mnie polegają. Prowadzę szkolenia. Coraz więcej i więcej. Presja bycia "przykładem", kładzie mnie na łopatki. Ja przecież lubię być poza systemami... Oh, mon Dieu.

Bangkok. Upały.

Monsun się skończył i nastała pora sucha (ponoć może padać, ale rzadko). Temperatura sięga 35-38 stopni Celsjusza w cieniu, z tym, że jak zwykle cienia nie ma. W mieszkaniu mamy włączoną klimatyzację w każdym pomieszczeniu. Boli mnie gardło od tego, ale inaczej się nie da. W sobotę mocno zaszaleliśmy, a niedzielę spędziliśmy w domu. Marcin oglądał seriale, ja pracowałem. Nawet dobrze mi szło, więc nadrobiłem kilka rzeczy i byłem z siebie zadowolony. Nowa książka będzie się chyba jednak pisać powoli. Nie chce mi się. Może mi przejdzie i zacznę - nie wiem. W środę jedziemy do Phuket. Mam nadzieję, że będzie mi się podobało. Nie chcę wpaść w rozbuchane życie towarzyskie. Wystarczy mi wyjście na drinka i zabawę raz w tygodniu. Przez resztę tygodnia chciałbym jednak trochę odpocząć, pospacerować, poleżeć na plaży i wolno pracować. Bez napięcia i ciągłych terminów, które sam sobie narzucam. Przecież nie mam szefa. Marcin chce jechać jak co roku na Mönlam. A ja mam mieszane uczucia. Ostatnio ...

Bangkok. Codzienność.

Monsun się skończył. Od dwóch dni nie spadła nawet kropla deszczu, zrobiło się mniej wilgotno ale ciepłej. Dzisiaj nawet dla mnie było za ciepło. Termometr w centrum pokazywał +42°C w cieniu, ale co mi z cienia, jak cały czas byliśmy w słońcu. Zmusiłem Marcina, żeby kupił sobie czapkę z daszkiem, bo jego łysa głową w takim słońcu to murowany udar. Zacząłem pisać kolejną książkę. Na razie zrobiłem schemat. Będzie to opis popularnych chorób, przyczyny ich powstawania i propozycje wspomagania ich leczenia. Mam nadzieję skończyć na gwiazdkę, żeby wolumin trafił pod choinkę. No zobaczymy. Zajeżdżam się trochę.  Ostatnio zacząłem terapię i autoterapię. Grzebie w sobie i póki co przynosi mi to wiele złych wrażeń. Przypominam sobie rzeczy, które wyparłem (?) albo zwyczajnie zapomniałem. Czasami budzę się w nocy i myślę, jakim byłem dupkiem, innym razem, jak mnie skrzywdzono. Jeszcze nie wiem, czy ma to sens. Siedzę na pedicure. Włosa ściera mi pięty. Potem masaż i odpoczynek w domu. O 22 w...

Bangkok. Gaz do dechy!

Tajlandia bardzo do nas pasuje. Do mnie najbardziej, chociaż Marcina też fascynuje życie na spidzie i dobrze się bawi, gdy ktoś go lekko popchnie. Dla mnie to esencja. Z chaosu, nadmiaru, hałasu, szaleństwa... biorę energię, przetwarzam ją i traktuję jako benzynę, bez której bym daleko nie zajechał. Stagnacja mnie zabija. Ja nigdy nie jestem zmęczony, nie mam kaca, nie mam dość. Po imprezie śpię 4-5 godzin i budzę się żądny nowych wrażeń, Marcin musi swoje odespać i później człapie za mną, rozkręcając się niczym dynamo, powoli odzyskujący siły. Tak mamy. Bangkok jest wspaniały. Mamy tu koniec monsunu, więc jeszcze pada przez kilka wieczornych godzin, ale temperatura jest tak wysoka, że nie ma to większego znaczenia. Za chwilę rozpocznie się czas suchy, bardzo ciepły z nadmiarem słońca i będzie trwał do kwietnia. Jedzenie jest boskie. Oni robią kulinarne arcydzieła, szczególnie desery. Owoce mają smak pełny, zapomniany i na nowo odkrywany przez kubki smakowe. Mięsa i te ich ostre sosy! ...

Seul. Praca.

Ostatni tydzień to głównie praca. Wstaję i siadam przed komputerem. Mam wiele warsztatów (prowadzę równolegle cztery grupy, na różnych szkoleniach) i kończę rzeczy związane z książką. Teraz pracuję nad ilustracjami, ponieważ nikt ich nie jest w stanie zrobić. Książki o tematyce naturoterapii i refleksologii są raczej czymś nowym i ilustracje może zrobić tylko autor, albo siedzieć przy rysowniku i mówić mu gdzie postawić kolejną kropkę. Szczerze mówiąc bardzo to wyczerpujące. Robienie tych ilustracji.  Przemęczenie związane z pracą wychodzi u mnie w postaci różnego rodzaju frustracji, jestem bardziej drażliwy i bardziej podatny na stres. Poza tym fizycznie od siedzenia przed komputerem bolą mnie plecy i dłonie. Staram się siedzieć w prawidłowych pozycjach, ale mimo wszystko drętwieją mi palce. Gdybym nie był przysłowiowym szewcem co bez butów chodzi, pewnie znalazłem czas na ćwiczenia rozciągające. Ale ja mam tendencję do spadania w wir pracy bez opamiętania, dotyczy to wszystkich p...

Seul. Pierwsze wnioski.

Minął nam miesiąc w Korei i tydzień w Seulu. Stolica, na co skrycie liczyliśmy, znacznie różni się od reszty kraju. W zasadzie to dwie, zupełnie różne krainy. Poza tym ludzie tu wyglądają inaczej i noszą się bardziej międzynarodowo. Seul wygląda inaczej, niż myśleliśmy. Owszem, są tu wysokie budynki i centra biznesu, ale generalnie stolica Korei Południowej to zbiór osiedli (wiosek), z których każda ma swoją specyfikę. Łączy je to, że są nisko zabudowane i oferują mnóstwo żarcia, każdego rodzaju, głównie na ulicach. Wieczorem wszędzie grillują. Słowo "wszędzie" nie jest przesadzone. Wczoraj o trzeciej w nocy, wracając z gej-klubu, wstąpiliśmy na grilla, przed pójściem spać. Samo mięso i kimczi. Ryżu nie było. Miasto jest duże, połączone siatką metra, które jest mocno rozbudowane. Ich wadą jest brak ruchomych schodów (zdarzają się sporadycznie, na wielkich stacjach przesiadkowych). Są windy, ale trzeba odstać w kolejce. Poza tym dość długo czeka się na pociągi (jakieś 5-6 minu...

Seul. Wielkie żarcie.

Koreańczycy chyba jedzą wyłącznie na mieście. W Seulu jest więcej restauracji niż w jakimkolwiek innym, odwiedzonym przez nas kraju, i każda jest pełna. Tłumy ludzi stoją w kolejkach, do każdej z nich. Niesamowite! Jedzą tu żeberka, raczej wieprzowe, choć wołowe też są w karcie. Ośmiornice do wszystkiego i tłuste bekony, boczki oraz słoninę. Świńska skórka, tak jak w Japonii jest tu wielkim przysmakiem. Z owoców mają brzoskwinie i winogrona, czasem gruszki i arbuzy, ale nie widziałem nikogo, kto by to jadł. Za to słodycze: lody, serniki, kremy - o mój bosze - pochłaniają. I czegoś tu nie rozumiem. Wszyscy są szczupli, a długość życia jest całkiem niezła.