Koreańczycy chyba jedzą wyłącznie na mieście. W Seulu jest więcej restauracji niż w jakimkolwiek innym, odwiedzonym przez nas kraju, i każda jest pełna. Tłumy ludzi stoją w kolejkach, do każdej z nich. Niesamowite!
Jedzą tu żeberka, raczej wieprzowe, choć wołowe też są w karcie. Ośmiornice do wszystkiego i tłuste bekony, boczki oraz słoninę. Świńska skórka, tak jak w Japonii jest tu wielkim przysmakiem. Z owoców mają brzoskwinie i winogrona, czasem gruszki i arbuzy, ale nie widziałem nikogo, kto by to jadł. Za to słodycze: lody, serniki, kremy - o mój bosze - pochłaniają. I czegoś tu nie rozumiem. Wszyscy są szczupli, a długość życia jest całkiem niezła.