Przejdź do głównej zawartości

Seul. Pierwsze wnioski.








Minął nam miesiąc w Korei i tydzień w Seulu. Stolica, na co skrycie liczyliśmy, znacznie różni się od reszty kraju. W zasadzie to dwie, zupełnie różne krainy. Poza tym ludzie tu wyglądają inaczej i noszą się bardziej międzynarodowo.

Seul wygląda inaczej, niż myśleliśmy. Owszem, są tu wysokie budynki i centra biznesu, ale generalnie stolica Korei Południowej to zbiór osiedli (wiosek), z których każda ma swoją specyfikę. Łączy je to, że są nisko zabudowane i oferują mnóstwo żarcia, każdego rodzaju, głównie na ulicach. Wieczorem wszędzie grillują. Słowo "wszędzie" nie jest przesadzone. Wczoraj o trzeciej w nocy, wracając z gej-klubu, wstąpiliśmy na grilla, przed pójściem spać. Samo mięso i kimczi. Ryżu nie było.

Miasto jest duże, połączone siatką metra, które jest mocno rozbudowane. Ich wadą jest brak ruchomych schodów (zdarzają się sporadycznie, na wielkich stacjach przesiadkowych). Są windy, ale trzeba odstać w kolejce. Poza tym dość długo czeka się na pociągi (jakieś 5-6 minut, co w porównaniu z innymi miastami jest słabe).

Komunikacja autobusowa jest mocno rozwinięta. Jeżdżą tu niewielkie, zielone busiki, bardzo zapełnione ludźmi. Widać je często, więc chyba funkcjonują jak należy, ale nie sprawdzaliśmy.

W mieście są kanały, którymi płynie czysta woda z gór. Wszystkie strumienie zabudowano, odgrodzono od miasta i posadzono drzewa, tworząc parki. Są to wąskie, wielokilometrowe "chodniki", gdzie można się wyciszyć (jakimś cudem nie dobiega tam hałas).

Ogólnie mogę napisać, że da się tutaj całkiem nieźle żyć, choć Korea nigdy nie będzie naszym marzeniem.

Popularne posty z tego bloga

Patong. Trudny dzień.

Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...

Trójmiasto. Piątek 13-tego.

  Trochę ostatnio za dużo jadłem. Wakacje są fajne, gdy człowiek nie ma ograniczeń, ale nabiera się ciała. Jestem za stary, żeby się katować. Liposukcja laserowa zmniejszyła obwód w pasie i przywróciła ustawienia fabryczne. Poza tym, miałem przygody. Ponieważ jadę do Wrocławia (o tym za chwilę), a potem do Ustronia (o tym za dwie chwile), wyszedłem z domu z wielką walizką i plecakiem.  W Gdańsku skorzystałem z automatycznej przechowalni. Wszystko włożyłem do skrzynki, przeczytałem regulamin, zapłaciłem i zamknąłem na kluczyk, który włożyłem do portfela (wszystko w tej właśnie kolejności).  Po zabiegu, zaraz przed przyjazdem pociągu, włożyłem kluczyk, zamek zrobił "klik" i drzwiczki się otworzyły. W środku niczego nie było. Ani wielkiej walizki, ani laptopa z całym moim dorobkiem i danymi z firmy, ani innych ważnych rzeczy. Ktoś wziął wszystko. Świat się zatrzymał. W takich sytuacjach nigdy się nie denerwuję, tylko działam. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że jest kamera, p...