Francuska kawa, w tych cudownych, narożnych kafejkach, podawana na poustawianych jeden przy drugim stolikach, zeszła na psy. Głupie przysłowie...
Jest po prostu niedobra! Za cztery euro dziewięćdziesiąt, mogłaby choć być mocna. Albo nie przegrzana.
Pan kelner, na oko siedemdziesięcioletni jegomość, z długim arabskim nosem (pewnie po dziadku) przeprosił mnie, ale za coś innego. Żeby się napić tej okropnej kawy, musiałem bowiem pokazać, że jestem szczepiony i to podwójnie. Powiedział, że gdyby tego nie zrobił i żandarmeria by go sprawdziła, wszyscy mielibyśmy problem.
- Bienvenue à Paris - dodał z krzywym uśmiechem i odszedł nie czekając na napiwek. Ale dostał. Całe dziesięć centów, bo nie chciałem, żeby mi w kieszeni się pałętało.
Kupiłem później sucharki ekologiczne i na nich przejechałem resztę dnia.