W Londynie nadeszła ciepła jesień. Indian Summer, podczas którego liście na drzewach żółcą się i czerwienią, na tle błękitnego nieba. Jest ciepło. Można nawet poleżeć na trawie.
Wieczorami, jak to w Londynie, chla się na potęgę. Imprezy się nie kończą, ale o tym już pisałem. Dla mnie to raj, bo nigdy nie jestem zmęczony i po dziesięciu godzinach zapieprzu, mogę się wytańczyć i wykrzyczeć (bo śpiewaniem nie wypada tego nazwać).
Muszę zamówić "testy polityczne". Znowu wyjeżdżamy i musimy zapłacić podatek koronkowy. Ale PCR znoszą, więc tylko te "testy ciążowe", dopiero dwa dni po przyjeździe. Wynik zazwyczaj przychodzi po kolejnych kilku dniach, więc nawet jak człowiek przeziębiony, zdąży innych zarazić, a sam wyzdrowieć.
Dzisiejsza królowa sceny, odśpiewała basem piosenki Tiny Turner. Nawet uwieczniłem na telefonie i poprzesyłałem do znajomych.