Mówią, że Wiedeń to piękne miasto. A ja czuję się fatalnie wśród przepysznych, ociekających złotem wystaw, pod którym nawet z głodu zdechnąć nie można, bo wygodną i z wyrzutem jeszcze powiedzą, nie nie wypada tak się obnosić z biedą czy umieraniem.
Niestety nie ma przesady w tym, co piszę. Wszystko jest tu wymuskane i sztywne. W polecanej restauracji, gdzie zjadłem sławnego schnitzela, kelnerzy zachowywali się jak roboty, co na początku mnie bawiło, a potem odbierało apetyt.
Najgorsza jednak była bezustanna kontrola i sprawdzanie "statusu kowidowego". Nawet gdy kupowałem wino grzane od uśmiechniętej barmaneczki, na Stephansplatz, musiałem pokazać kod zapewniający, że wstrzyknięto mi dwie dawki eksperymentalnego preparatu w ramię. I do kibla też. I do parku. Masakra.