Umarła Nanusia. Niewiele ode mnie starsza krewna. Pamietam ją najbardziej z dzieciństwa, potem kontakt był słabszy, bo wyjechałem z Polski. Smierć zupełnie niepotrzebna, której można było uniknąć - tak myślę.
Ostatnio widziałem ją miesiąc temu. po latach, gdy byłem w Częstochowie. Była radosna, w pełni zdrowa i zadowolona z życia.
W czwartek rozbolał ją brzuch. Zamiast iść do lekarza, próbowała sama się leczyć. W piątek poszła jeszcze do pracy (w szpitalu) ale czuła się na tyle źle, że zwolniła się wcześniej. Wielokrotnie rozmawiała z różnymi osobami, między innymi z moimi rodzicami, obiecując że w poniedziałek pójdzie do lekarza. Ze streszczenia tych rozmów wiem, że krwawiła i później wymiotowała krwią.
W sobotę wieczorem czuła się źle, ale nie na tyle, żeby wezwać pogotowie. Kilka godzin później zmarła. Ze znaków w domu, ułożenia ciała i innych danych wynika, że bardzo cierpiała. Nigdy nie zrozumiem czemu nie zadzwoniła po pomoc.