Pracuję na pełnych obrotach, ale na pół etatu, z porywami do trzech-czwartych. Marcin spontanicznie, przejął obowiązki domowe. Dobrze, że potrafimy się dopasować, bez konieczności gadania.
W Budapeszcie, tak jak w Warszawie, reżim sanitarny jest fikcją. Nikt niczego nie sprawdza i nie narzuca. Kluby są pełne, a restauracje pękają w szwach. Często trzeba stać w kolejce, zwłaszcza wieczorem, żeby coś zjeść. I pijalnie wina, mimo że stosunkowo drogie, zawsze są zapełnione po brzegi.