W moim osobistym kalendarzu pojawiła się kolejna data, która stała się świętem. Wieczorem celebrowaliśmy to ważne wydarzenie po swojemu, pijąc po jednym piwie w kolejnych klubach na Soho. Powód do świętowania pozostawię dla siebie.
Mieszkanie wyglada tak, jakby przeszedł po nim huragan. Wyprowadzamy się za kilka dni i tym razem, zamiast do przechowalni, wszystkie rzeczy postanowiliśmy wyrzucić. To znaczy Marcin postanowił, a ja pozwoliłem mu zasiąść na tronie. No i niech rządzi.
Na szczęście mamy sąsiadów podobnych do szarańczy. Czego byśmy nie wystawili, to i tak wezmą. To co zostawiamy zmieściło się w dwóch niewielkich pudłach. Znajdują się tam buddyjskie książki, które nie są dostępne wirtualnie, kilka bardzo osobistych pamiątek i podarunków oraz dokumenty, których się nie możemy pozbyć. Trafią do naszej przyjaciółki-sąsiadki.