Mieliśmy iść w góry z Sanjeebem, ale o sylwestrze był przemęczony, dodatkowo jego pracownik (i również nasz kolega) zniknął na dwa dni, imprezując do kilkurazowych zgonów i zmartwychwstań. Tak więc nie miał wyjścia i musiał pracować za dwóch. Zresztą Nepalczycy to bardzo pracowity naród, do tego stopnia, że zabijają się pracą. Rzadko kiedy, ktokolwiek ma tu wolne.
Postanowiliśmy pójść do lasu. Kathmandu leży w kotlinie i jest otoczone terenami zielonymi, wznoszącymi się coraz wyżej i wyżej, aż na dach świata. Znalezienie spokojnego miejsca okazało się proste, tak więc łaziliśmy po iglastych lasach, górach i dolinach, wdychając słodki zapach drzew i napawając się ciszą. Kilka razy napotkaliśmy zapomniane stupy lub niewielkie, hinduskie kapliczki. To było naprawdę niesamowite doznanie.
Wieczorem razem z innymi świętowaliśmy Buddha Jayanthi - narodziny, śmierć i paranirwanę* Buddy. Weszliśmy na sam wierzchołek stupy Boudhanath i sypiąc ryżem, powtarzaliśmy mantry.