Na Helu przywitał nas deszcz i porywisty wiatr, ale zaraz później się wypogodziło. Kolejne dni były i są słoneczne, a temperatura idealna.
Wypożyczyliśmy dwa rowery i codziennie pokonujemy nimi ponad 30 kilometrów, rewelacyjnie rozplanowanymi ścieżkami rowerowymi. Najszersza biegnie wzdłuż całego Półwyspu Helskiego, równolegle do ulicy, ale w lesie. Inne rozgałęziają się tak, żeby móc dotrzeć do ciekawych miejsc historycznych (militarnych) i na plażę.
Piasek jest miękki i czysty, a plaże do wyboru: z ludźmi i wakacyjnym hałasem (w Chałupach, Jastarni, Juracie) lub prawie bezludne (na Helu i pomiędzy miejscowościami). Lasy zdrowe, pełne jagód i grzybów, można się tam położyć na miękkim mchu i patrzeć w błękitne niebo.
Mieszkamy na Helu. Miasteczko jest idealne. Mnóstwo kawiarni, restauracji i wakacyjnych atrakcji, z których najlepsza to knajpa Hello, w której codziennie odbywają się koncerty. Wczoraj wysłuchaliśmy jakiegoś początkowego piosenkarza, którego śpiew, po trzeciej karafce wina, zaczął nam się podobać do tego stopnia, że zaczęliśmy nucić, a potem śpiewać razem z nim.
Apartament dobry, z widokiem na miasto i dalej, na zatokę. Z czwartego piętra widok jest zjawiskowy, bo tu wszystko raczej jest niskie. Mewy biegają po dachu i drą się tak, że muszę używać zatyczek (no i Marcin jest chrapiący).
Pracuję umiarkowanie, trzy godziny wieczorem, więc całe dnie mam dla nas i później pełne zabawy wieczory. Nie spodziewałem się, że Hel tak pozytywnie mnie zaskoczy.