Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2022

Częstochowa. Bye bye.

  Zdjęcie poranne: "Lansik z kawą". A kawa bez cukru, na mleku owsianymi, tak jak lubimy. Do niedawna rarytasy niedostępne w moim mieście rodzinnym.  Idziemy na pociąg do Warszawy, bo od jutra zaczynam kolejny maraton szkoleniowy, następnie wyjeżdżam z Polski, na jakiś (dłuższy) czas. 

Częstochowa. Urodziny mamy.

Jestem w drodze z Wisły do Warszawy, ale że względu na urodziny mamy, na kilka dni zatrzymaliśmy się w Częstochowie. No i było jak zwykle sentymentalnie i ckliwie. Częstochowa wygląda lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Miasto jest ładnie oświetlone, a w bramach, szczególnie w weekend tętni życie towarzyskie. Całkiem przyjemne knajpy i puby. Tylko obsługa w sklepach niemrawa i mało przyjemna. Często warczą, a ja wtedy zmieniam się w potwora i w sposób uprzejmy rozwalam im system. Wczoraj spotkałem się z moją byłą, pierwszą żoną. Odwiedziłem ja w domu, w którym mieszkaliśmy razem. Dziwne uczucia. Gadaliśmy o wszystkim, jak zwykle bardzo serdecznie, a ona cały czas wydawała mi się piękna. Lubię ją do tej pory i dalej uważam za najładniejsza kobietę, jaką znam. Oglądaliśmy zdjęcia. Sam nie mogłem uwierzyć, że ja to ja: bujne, kręcone, kasztanowe włosy, okulary i brak zarostu. Bardzo roześmiany, otoczony kobietami. No i na wielu fotkach siedzący z naszymi dzieciakami. K. zazwyczaj ze mną, ...

Wisła. Praca to przyjemność.

Do Wisły pojechaliśmy z Krakowa. Droga straszna, to znaczy tory. Do Kalwarii Zebrzydowskiej pociągiem, potem autobusem do Wadowic i znów pociągiem do Bielska. W końcu uratowała nas moja studentka Halinka i dowiozła do Wisły.  Samo szkolenie było przyjemne. Piec dni wykładów i ćwiczeń, oprócz tego jogi i rytuałów, na przykład powitanie dnia. Było magicznie. W zieloną noc urządziłem ognisko z kiełbaskami i zamówiłem muzyka, który przygrywał na akordeonie i śpiewał zbereźne piosenki. Brał nas w kółeczko i kazał tańczyć, łapiąc się za kolanka. Jak w przedszkolu. Ale chyba wszystkim się podobało. A ja jestem zmęczony. Muszę gdzieś zamieszkać na jakiś czas. Kilka miesięcy bez przeprowadzki.

Kraków. Słońca bez końca.

Wczoraj obejrzałem się za książką, dzisiaj ja mam. Marcin zrobił mi prezent. Cieszę się, choć to kolejna cegła, którą trzeba wozić.  Dzisiaj cały dzień pracowałem. Wyszedłem tylko na kawę, po śniadaniu. Przedtem Kot usmażył jajecznicę i zrobił deskę wędlin i serów. A potem poszedł w długą, a ja spędziłem dzień przed komputerem. Słońce prażyło i było mi dobrze. W sobotę pojechaliśmy do Wieliczki. Film na FB. A potem odpoczęliśmy i poszliśmy na clubbing, zwiedzając chyba wszystkie przybytki LGBT w Krakowie. Bardzo się tu wszystko zmieniło. Ale do piątej chlalismy i tańczyliśmy. W sumie dawno się tak nie naskakalem.

Kraków. Praca i odpoczynek.

Pogoda upalna i sucha. Czuję się cudownie. Trudno mi zrozumieć jak to jest, gdy upały męczą.  Za kilka dni zaczynam pracę z grupą refleksologiw. Kolejne fascynujące warsztaty... Muszę pomyśleć, gdzie przezimujemy. Na razie sam nie wiem...

Zakopane. Zawsze jest czas na dziarę.

Czarcia Łapa, facet z Gdańska, który zadupcyl w Zakopcu i został w górach, uziemiony córką, spędził ze mną wczorajszy dzień i zostawił ślad na całe życie w postaci motylka z piekła rodem.

Giewont. Szczyt zdobyty.

Szczyt zdobyty. Wyruszyliśmy z domu po 9, na początku szlaku stanęliśmy o 10:30 i dotarliśmy pod krzyż o 14:00. Ponoć zgodnie z planem, więc plan jest układany pod tych z dobrą kondycją.  Szlak zaczyna się niewinnie, potem zaczyna być stromy, ale kamienie są ułożone tak, że wchodzi się jak po schodach. Po godzinie takiego włażenia, zaczyna się wersja hardcore. Następnie idzie się wąska ścieżką nad przepaściami, aż do hodzi do płaskiej wyżyny, skąd trzeba wspiąć się na samą górę. Trzeba trzymać się łańcuchów, bo ostatnie 20 metrów jest pionowe i nie ma żadnych schodów.  Jedna pani spadła. Zabrał ją helikopter. A my zeszliśmy tą samą drogą, którą przyszliśmy do Zakopanego, respektując góry.

Zakopane. Pierwsze chwile.

Zakopane przywitało nas piękną aurą, wbrew temu, czym straszyła prognoza pogody. Ale to, że w telewizji pierdolą głupoty wiadomo nie od dziś, więc rozkoszowaliśmy się w tu i teraz, ja nawet zrobiłem sobie sesję zdjęciową w stylu Pamela Anderson, że Słonecznego Patrolu. Może zostanę ratownikiem górskim? Ludzi na Krupówkach pełno, w sklepach obsługa Ukraińska, a cukier jest. Czyli żyć, nie umierać. 

Warszawa. Party time.

W Warszawie, jak to w stolicy, impreza za imprezą. W piątek byliśmy w kilku klubach i obaj stwierdziliśmy, że życie gejowskie znacznie się tu pogorszyło (zmieniło?). Mniej klubów i rzucający się brak tłumów. Poza tym ludzie w Polsce lubią siedzieć, więc luźna i niezobowiązująca rozmowa jest utrudniona. Ludzie czasami siedzą obok siebie i nie mają śmiałości pogadać. Wydaje mi się, że kiedyś było inaczej. W sobotę, zupełnie przypadkowo, do naszego stolika dosiadł się Rafik. Znam go od lat wirtualnie, ale nigdy nie widziałem go na żywo. Przedstawiłem się i powiedziałem kim jestem, ale chyba nie zajarzył. Dziwne, bo naprawdę wiele razy gadaliśmy i wysyłaliśmy sobie zdjęcia. Dziwna jest pamięć ludzka, albo ja pamiętam za dużo. W sobotę poszliśmy na domówkę. Radek, którego dwie dekady temu poznałem w Londynie, akurat był w Polsce i zaprosił nas do siebie. Niezła impreza z ciekawymi osobami. Dużo ludzi z Ukrainy i Białorusi. A potem poszliśmy na dyskotekę. Za dużo wypiłem. Robię detoks.

Chańcza. Praca i przyjemności.

Kolejne szkolenie dobiegło końca. Tym razem uczyłem nominowanych przeze mnie nauczycieli, umiejętności niezbędnych do wykonywania zawodu i reprezentowania naszej firmy. Szczerze mówiąc, było cudownie: praca na łonie natury, kilka zabiegów z misami, medytacje, wschody i zachody słońca, śpiewy przy ognisku, mnóstwo śmiechu, ale także łzy wzruszenia. Pogoda znów dopisała. Było gorąco, tak że do pierwszej w nocy mogliśmy leżeć na trawie, słuchać muzyki i patrzeć w gwiazdy. Fantastyczne doznania.