Zanim Siddhartha Gautama osiągnął stan Buddy, był synem władcy z rodu Śakjów. Jego ojciec chciał, aby syn zarządzał tym, co do niego z racji urodzenia należało, ale młody mężczyzna odkrył, że w świecie wszystko przemija i niczego nie można mieć na stałe. Dlatego podążanie za materialnymi dobrami uznał za bezzasadne i pewnego dnia, odszedł z domu rodzinnego.
Dołączył do ascetów i zaczął uczyć się od nich medytacji. Ich drogą było wyrzeczenie i asceza. Całymi dniami siedzieli nago pod drzewami, prawie nie jedli i oddawali się medytacji, szukając absolutu. Siddhartha prawie się zagłodził. Jego ciało było wychudzone i nie miał siły chodzić. Złoty pomnik za nami przedstawia człowieka dążącego do rozwoju wszelkimi metodami, pokazując przyszłego Buddę na jednym z przedostatnich etapów jego rozwoju.
Wyrzeczenie nie było dobrym pomysłem. Osłabienie ciała powodowało, że myśli nie były jasne a organizm nie mógł się odprężyć. Legenda mówi, że pewnego dnia dziewczyna z wioski, podarowała Siddharcie miskę strawy. Przyjął ją i zjadł. Po jakimś czasie jego ciało zaczęło lepiej funkcjonować, a umysł stał się przejrzysty. Wtedy mężczyzna uznał, że najlepsza jest droga środka i we wszystkim musi być zachowany umiar. Dzięki temu doszedł do kolejnych wniosków, osiągnął wyzwolenie, oświecenie i tak powstał buddyzm.
Droga do groty bardzo się zmieniła. Chodziłem tam sam od 1991, a potem z Marcinem od 2014. Kiedyś wioski były odseparowane od świata, potem zbudowano drogę i nagle pojawił się zamęt. Sami mieszkańcy mieli tyle, ile posiadali wcześniej, ale zaczęli się porównywać z innymi, a dzięki temu, zmieniły się ich oczekiwania. Teraz budują most. Gdy go ukończą, zakorkowana droga znajdzie ujście. Pojawia się setki samochodów. Powstanie hałas, powietrze zacznie śmierdzieć a ptaki i motyle znikną. Taka wizja...