Gdy byłem tu pierwszy raz kilka dekad temu, świątynia i cała okolica była dostępna bez ograniczeń. Wokół rozciągały się same pola i jak uchem sięgnąć - panowała cisza.
Teraz są bramki, jak na lotnisko. Zaraz przed lockdownem była jedna bramka, teraz są dwie. Dwa razy przechodzi się kontrolę i nie można wnieść niczego elektronicznego. Indyjscy żołnierze obmacują dwa razy, a każdy bagaż musi być dwukrotnie prześwietlony. Dodatkowo jest smog, hałas i straszny zamęt, tam i wszędzie wokół. Poza tym mnóstwo "zalegalizowanych" naciągaczy. A mnisi często przeszkadzają w medytacji, rozpoczynając bezsensowną gadkę o niczym, prowadzącą do próby wyciągnięcia kasy. Czy naprawdę świat tak oszalał? Poważnie. Nie wiem o co chodzi. Przecież to tylko trzydzieści lat...