Przejdź do głównej zawartości

Gdynia. Dużo spraw.


 







Ostatni tydzień w Indiach wypełniały przygotowania do powrotu do Polski i walka z wirusem. Gdy wracaliśmy z Waranasi do Delhi, w przedziale jechaliśmy z zainfekowaną rodziną. Naprawdę byli chorzy. No i dopadło Marcina. Jednak dałem radę go wyciągnąć w szybkim czasie. A potem był lot, a w zasadzie łączone loty, które rozwaliły nam zatoki (coś było z ciśnieniem w kabinie, bo łzy ludziom leciały podczas ładowania i każdy miał zatkane uszy, do bólu).

W Gdyni, nasi przyjaciele przywitali nas jak królów. Zrobili nam obiad i zostawili w lodówce. Wzruszyło mnie to naprawdę. Teraz ludzie są tak płytcy, a przyjaźnie tak plastikowe, że stajemy się dla innych rodzajem newsów w mediach. Na internetach. Generalnie podjąłem decyzję, nieodwołalną, że ludzie którzy przestali pytać co u nas i ci, którzy nie wykazują zainteresowania, idą w odstawkę. Uczę tego innych, mówiąc "nie dzwoń, gdy robisz to zawsze ty; nie pisz jeśli to ty tylko pytasz, co słychać; nie staraj się utrzymać kontaktu z ludźmi, którzy sami z siebie nie dają ciepła...". Sam się do tego nie stosuję. Teraz ludzie pogrążeni są w swoich sprawach, a przyjaźnie przestały być przyjaźniami. Trudno. Czas na nowe. Niektórzy być może nawet nie zauważą zmiany...

Kupiłem sobie biografie Harrego Windsora i czytam wieczorami, pijąc po lampce wina, do tej przyjemności. Druk mi się nie podoba, bo literki malutkie i czcionka nie jest dobra do czytania. A jeśli chodzi o treść, to jeszcze nie wiem, bo na razie jestem w jego życiu nastoletnim, którego nie pamięta do końca i mocno cierpi po śmierci matki. Przynajmniej pisze o sobie, jako o chłopcu, który przez cały świat jest traktowany brutalnie i bez empatii.

Dzisiaj jedziemy do Warszawy. Mam pierwsze z wielu szkoleń. Dużo tego, bo pracuję online prawie codziennie i chyba jestem trochę zmęczony. Przede wszystkim wyjazdami.


Popularne posty z tego bloga

Patong. Trudny dzień.

Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...

A dzisiaj nie o nas.

Z cyklu "muszę, bo się uduszę".  Prawie nigdy nie wyrażam poglądów politycznych, ale dzisiaj to zrobię, bo męczy mnie "jedyna i słuszna" narracja ciasnych umysłowo, smutnych ludzi, którzy w życiu prywatnym dorobili się nieudanych rodzin, traum i depresji. Zastanawiam się, czy są zwyczajnie tępi i pozbawieni empatii, czy mszczą się na innych za własny ból dupy? Emigracja Spójrzmy na Londyn. Setki tysięcy ludzi wyszło na ulice, bo mają dość pieprzonej różnorodności : emigrantów, którzy żyją z zasiłków i tych, którzy latają z maczetami po ulicach. I jeszcze jednego mają dość - kneblowania! Bo w obecnych czasach "słodkiej poprawności językowej"  nie wolno powiedzieć, że czarny zabił, napadł, albo dokonał przestępstwa. W UK nie upublicznia się rasy przestępców. Ale ludzie mają oczy. Na Tootingu gdzie mieszkałem przez dekadę, w każdym tygodniu ktoś kogoś mordował. I nigdy, przez te wszystkie lata nie była to biała osoba. Brytyjczycy przegłosowali wyjście z Unii...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...