O szóstej rano w Gdyni panuje spory ruch. Byliśmy przez chwilę zdziwieni (wykazując się brakiem wyobraźni), jednak szybko dotarło do nas, że ludzie idą do pracy. Rzesze ludzi. Tup... tup...
A my do Częstochowy, bardzo porannym pociągiem. Okazało się, że bez wagonu restauracyjnego. Dziewięć godzin o suchym pysku to tak sobie. Zabijałem czas słuchając książki "Babel". Jestem w jednej trzeciej i już wiem, że to ciężkostrawna sardynka.
Jak kurwa można puścić pociąg bez choćby wózka z wodą i przekąskami? Co nie tak jest z tym krajem, z tymi spółkami, z tym chamstwem tutaj, właściwym dla każdego rodzaju obsługi klienta? Całe społeczeństwo zwaśnione, upolitycznione, wgapione w telewizory i żyjące wiadomościami i rozpaczą w związku z Ukrainą i "nagonką" na Wojtyłę? Ciągle powody do smutku...
Ostatnio przeżyłem poważny kryzys, w związku z pobytem (na szczęście krótkotrwałym w zamiarze) w Polsce. Chciałem się zrelaksować, napić piwa, pogadać z nieznajomymi o niezobowiązujących rzeczach. Okazało się to niemożliwe.
Każdy pub świecił pustkami. W każdym barmani wydawali się robić łaskę, że stoją za ladą. Ulice były puste, a pojedynczy przechodnie, wydawali się być smutnymi duchami, przemykajacymi z konieczności przez chodniki. A potem zwaliła mi się na głowę cała reszta (skasowałem listę, bo była zbyt długa). Przeszedłem na czerwonym świetle przez wiele skrzyżowań (co tylko tu grozi mandatem) i pojechałem do domu. Chciałem wyrzucić to z siebie ale spotkałem się z brakiem zrozumienia i ... a zresztą!
Nie ma to znaczenia. Nie mieszkam tu i teraz już wiem, że mieszkać nie chcę. Nie te wibracje. Więc trzeba wyjechać. Tyle!
W Częstochowie śnieg i zima. Ale przynajmniej atmosfera szykuje się gorąca. Święta z rodziną i przyjaciółmi (z Londynu) zapowiadają się gorąco. Ludzie tworzą wibracje, a te tutaj, są dobre. Iksusia ma rację. Ludzie nie puby.
Ale ja lubię ludzi z pubów. Dlatego trzeba wyjechać (jestem w Polsce dwa tygodnie i będę jeszcze trzy).