Poszedłem do klubu. Sam. Mieliśmy trudny dzień. Zdarza się w związkach. Jestem zmęczony nadmiarem obowiązków, a Marcin nie kwapi się do pracy.
Przyczepił się Ted. A potem Steven. No i opowiadali różne rzeczy. W końcu Steven, chciał chyba wygrać (mnie?) I rzucił "mata":
- Jestem milionerem - spojrzał mi w oczy. Mogę wiele..
Zapanował cisza (wsrod nas, bo inni bawili się dalej). Ted odpuścił, a ja zapadłem w konsternację. Policzyłem to, co mam .
- Ja też jestem milionerem. Teraz jestem. Kiedyś nie bylem. Nie pochodzę z bogatej rodziny... - powiedziałem w końcu. I też mogę wiele. Ale kasa to tylko efekt uboczny pracy. Lubisz swoją?
- Chyba żartujesz - odpowiedział - kto lubi swoją pracę?
Ja - zaśmiałem się - lubię wszytko w mojej pracy.
Chyba się obraził...