Przejdź do głównej zawartości

Burgas-Gdańsk-Warszawa. Podróż.



Dojechaliśmy do Warszawy. W Złotych Tarasach zjedliśmy dużą porcję sushi, potem poszedłem do apteki kupić olejek przeciwdziałający wzdęciom, bo te ciągłe zmiany wywołały duży dyskomfort w moich jelitach. W ogóle muszę się oczyścić, odchudzić i zwolnić. Zawsze żyłem aktywnie, ale to co teraz robimy jest jazdą na maksa.

Przez dwa kolejne dni będę prowadził ostatnie warsztaty "niebieskie". Jest to zakończenie 1.5-letnich studiów w tym temacie. Większość dotrwała do końca. Jestem z nich dumny. I z siebie też. Chociaż bardziej chyba zmęczony. Zmęczenie nie jest czymś złym, choć z tego powodu mam zjazd nastroju. A szkolenie przeprowadzić muszę.

Rano, nasz młody landlord zawiózł nas na lotnisko. Wypiliśmy kawę i doszliśmy do bramki. Widzieliśmy jak samolot ładuje, jak wychodzą z niego ludzie i wyjeżdżają bagaże. Następnie autobusy podwiozła nas. Wsiedliśmy I odlecieliśmy. Wszystko trwało 24 minuty, od ładowania do momentu, gdy wsiadaliśmy do samolotu. Nie ma możliwości, żeby ktoś zdążył posprzątać w środku. Kiedyś tego nie wiedziałem, ale praca stewardów, to 4-5 lotów dziennie, z miejsca, do miejsca. W tym czasie nie wychodzą nawet z samolotu.

Wylądowaliśmy 10 minut później, kolejka podjechaliśmy do Gdyni Głównej i potem autobusem do domu. Przepakowaliśmy walizki i pojechaliśmy znów na dworzec, a potem pociągiem do Warszawy. Teraz jedziemy do naszego centrum szkoleniowego przygotować salę i zrobić niezbędne rzeczy (na przykład narysować wykresy na tablicach - jakieś 2-godziny roboty). Jutro mamy tyle do zrobienia, że w sumie nie mam o hity o tym myśleć. Niech już będzie poniedziałek 

Popularne posty z tego bloga

Patong. Trudny dzień.

Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...

Trójmiasto. Piątek 13-tego.

  Trochę ostatnio za dużo jadłem. Wakacje są fajne, gdy człowiek nie ma ograniczeń, ale nabiera się ciała. Jestem za stary, żeby się katować. Liposukcja laserowa zmniejszyła obwód w pasie i przywróciła ustawienia fabryczne. Poza tym, miałem przygody. Ponieważ jadę do Wrocławia (o tym za chwilę), a potem do Ustronia (o tym za dwie chwile), wyszedłem z domu z wielką walizką i plecakiem.  W Gdańsku skorzystałem z automatycznej przechowalni. Wszystko włożyłem do skrzynki, przeczytałem regulamin, zapłaciłem i zamknąłem na kluczyk, który włożyłem do portfela (wszystko w tej właśnie kolejności).  Po zabiegu, zaraz przed przyjazdem pociągu, włożyłem kluczyk, zamek zrobił "klik" i drzwiczki się otworzyły. W środku niczego nie było. Ani wielkiej walizki, ani laptopa z całym moim dorobkiem i danymi z firmy, ani innych ważnych rzeczy. Ktoś wziął wszystko. Świat się zatrzymał. W takich sytuacjach nigdy się nie denerwuję, tylko działam. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że jest kamera, p...