Dojechaliśmy do Warszawy. W Złotych Tarasach zjedliśmy dużą porcję sushi, potem poszedłem do apteki kupić olejek przeciwdziałający wzdęciom, bo te ciągłe zmiany wywołały duży dyskomfort w moich jelitach. W ogóle muszę się oczyścić, odchudzić i zwolnić. Zawsze żyłem aktywnie, ale to co teraz robimy jest jazdą na maksa.
Przez dwa kolejne dni będę prowadził ostatnie warsztaty "niebieskie". Jest to zakończenie 1.5-letnich studiów w tym temacie. Większość dotrwała do końca. Jestem z nich dumny. I z siebie też. Chociaż bardziej chyba zmęczony. Zmęczenie nie jest czymś złym, choć z tego powodu mam zjazd nastroju. A szkolenie przeprowadzić muszę.
Rano, nasz młody landlord zawiózł nas na lotnisko. Wypiliśmy kawę i doszliśmy do bramki. Widzieliśmy jak samolot ładuje, jak wychodzą z niego ludzie i wyjeżdżają bagaże. Następnie autobusy podwiozła nas. Wsiedliśmy I odlecieliśmy. Wszystko trwało 24 minuty, od ładowania do momentu, gdy wsiadaliśmy do samolotu. Nie ma możliwości, żeby ktoś zdążył posprzątać w środku. Kiedyś tego nie wiedziałem, ale praca stewardów, to 4-5 lotów dziennie, z miejsca, do miejsca. W tym czasie nie wychodzą nawet z samolotu.
Wylądowaliśmy 10 minut później, kolejka podjechaliśmy do Gdyni Głównej i potem autobusem do domu. Przepakowaliśmy walizki i pojechaliśmy znów na dworzec, a potem pociągiem do Warszawy. Teraz jedziemy do naszego centrum szkoleniowego przygotować salę i zrobić niezbędne rzeczy (na przykład narysować wykresy na tablicach - jakieś 2-godziny roboty). Jutro mamy tyle do zrobienia, że w sumie nie mam o hity o tym myśleć. Niech już będzie poniedziałek