Przejdź do głównej zawartości

Gdynia. Bliższe spotkania.



Wczoraj był dzień spotkań. Do Władysławowa, przyjechała moja koleżanka, wraz z rodziną: mężem i córką. Na początku tego tysiąclecia przemierzałem z nią Indie, potem mieliśmy kontakt wyłącznie wirtualny. Wyszła za mąż za Brazylijczyka, urodziła córkę i wszyscy razem zamieszkali w Irlandii. Wiodą tam przykładne życie, w spokojnej mieścinie otulonej zielenią i mżawką (tak mówi Naomi, 10-letnia córka). Oni dużo pracują, córka się uczy i jeździ konno. Dlatego jednym z czterech prezentów jakie od nas dostała, była figurka konia (ma ich kilkadziesiąt). Było to bardzo przyjemne spotkanie. Odprowadziliśmy ich na pociąg o 19 i pojechaliśmy do Sopotu, zobaczyć kolejną osobę. Marcina z Australii, który nagle i niespodziewanie pojawił się w naszej czasoprzestrzeni.

Z Marcinem mieszkałem w Londynie. Zawsze był człowiekiem skorym do pomocy, dobrym i bardzo otwartym na ludzi i świat. Były czasy gdy uczył mnie "jak zjeść posiłek za funta", co okazało się wartościową lekcją. Był i jest oszczędny, ale nie skąpy. Wielokrotnie to udowodnił. Potem spotykaliśmy się prawie przypadkiem w różnych miejscach na świecie, aż wyjechał daleko, do Australii. Kontakty osłabły, aż do wczoraj. Ewoluował. Tak fajnie. Rzadko się zdarza, że ludzie stają się wraz z wiekiem lepszymi wersjami samych siebie. Jemu się to udało. I ma fajną kobietę. Siedzieliśmy w Niebieskim Pudlu do 2 w nocy. Zimno było jak diabli. Efekt cieplarniany zapomniał o Polsce północnej. 

Rano wstałem nieco osowiały, bo jestem na diecie roślinnej i nisko kalorycznej, więc cztery lampki wina mnie sponiewierały. Kaca nie miałem, ale chciałem jeszcze spać. A nie mogłem, bo musiałem jechać do Gdańska. Tatuaż. Kolejny. Tak wiem, to zaczyna być uzależnienie. Albo hobby.

Bolało jak diabli. Szczególnie przy kostce. Oglądałem Pana Samochodzika, odciągając uwagę od bólu. Ale tym razem było dość trudno. Zmęczony jestem i w sumie czuję się jak "z krzyża zdjęty". Tak się to mówi? Ból wykańcza. Postaram się wyspać.

Popularne posty z tego bloga

Patong. Trudny dzień.

Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...

A dzisiaj nie o nas.

Z cyklu "muszę, bo się uduszę".  Prawie nigdy nie wyrażam poglądów politycznych, ale dzisiaj to zrobię, bo męczy mnie "jedyna i słuszna" narracja ciasnych umysłowo, smutnych ludzi, którzy w życiu prywatnym dorobili się nieudanych rodzin, traum i depresji. Zastanawiam się, czy są zwyczajnie tępi i pozbawieni empatii, czy mszczą się na innych za własny ból dupy? Emigracja Spójrzmy na Londyn. Setki tysięcy ludzi wyszło na ulice, bo mają dość pieprzonej różnorodności : emigrantów, którzy żyją z zasiłków i tych, którzy latają z maczetami po ulicach. I jeszcze jednego mają dość - kneblowania! Bo w obecnych czasach "słodkiej poprawności językowej"  nie wolno powiedzieć, że czarny zabił, napadł, albo dokonał przestępstwa. W UK nie upublicznia się rasy przestępców. Ale ludzie mają oczy. Na Tootingu gdzie mieszkałem przez dekadę, w każdym tygodniu ktoś kogoś mordował. I nigdy, przez te wszystkie lata nie była to biała osoba. Brytyjczycy przegłosowali wyjście z Unii...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...