Przejdź do głównej zawartości

McLeod Ganj. Tybet w Indiach.



Koniec listopada i początek grudnia spędzamy na ziemiach Dalajlamy. Dostał je od rządu Indii i tu osiedliła się większość Tybetańczyków po ucieczce z własnego kraju. Miejscowość leży nieco powyżej 2000 m n.p.m. pogoda tu jest łagodna, a dni z nielicznymi wyjątkami ciepłe, bezwietrzne i słoneczne. Temperatura w dzień waha się w granicach 18-20°C, po godzinie 16 spada do 12-10 °C, a nocą nawet do 6°C. Mamy grzejnik typu "słoneczko", które chodzi non stop wieczorami i nocą, które pozwala utrzymać przyjemne ciepło w środku. Widok z okna taki, jak na zdjęciu, a w godzinach porannych widać jeszcze dalej położone Himalaje.

Rano staram się pracować. Nagrywam filmy publiczne. Żeby nie robić rzeczy za darmo (bo wtedy energia nie płynie tak, jak powinna) zarejestrowałem się na stronie buycoffe.to, gdzie po kliknięciu można postawić mi małą czarną, albo wirtualne cappuccino. Każdego dnia wiele osób stawia mi napoje, więc wszystko działa tak, jak powinno.

Marcin wyszedł z przeziębienia, choć jeszcze kaszle. Nie rozłożyło go, ale kichał i smarkał jak szalony, co budziło mnie w nocy. Moja mama zaś ma cowida i kaszle jakby miała gruźlicę. Wczoraj rozmawialiśmy dość długo i mówiła, że jest już trochę lepiej. Ojciec na razie jest na chodzie, ale pewnie też go dopadnie wirus. Mam nadzieję, że przejdą łagodnie. 

Ach. Kolejna rozrywka dostarczona przez Marcina wczoraj rozpoczęła się rano. 

-Pękł mi ząb. Jedynka - oznajmił prawie płacząc. Marcin ma słabe zęby, a jedynka jest reprezentacyjna. Dodatkowo trzyma most, bo dwójka pękła jeszcze w Londynie. Musiał szukać stomatologa na wzgórzach, ale znalazł i wszystko skończyło się dobrze. Na razie, bo kwestią czasu są dodatkowe umocnienia: korony i implanty. Tak więc "dzieje się, dzieje się i będzie się działo..."

Popularne posty z tego bloga

Patong. Trudny dzień.

Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...

A dzisiaj nie o nas.

Z cyklu "muszę, bo się uduszę".  Prawie nigdy nie wyrażam poglądów politycznych, ale dzisiaj to zrobię, bo męczy mnie "jedyna i słuszna" narracja ciasnych umysłowo, smutnych ludzi, którzy w życiu prywatnym dorobili się nieudanych rodzin, traum i depresji. Zastanawiam się, czy są zwyczajnie tępi i pozbawieni empatii, czy mszczą się na innych za własny ból dupy? Emigracja Spójrzmy na Londyn. Setki tysięcy ludzi wyszło na ulice, bo mają dość pieprzonej różnorodności : emigrantów, którzy żyją z zasiłków i tych, którzy latają z maczetami po ulicach. I jeszcze jednego mają dość - kneblowania! Bo w obecnych czasach "słodkiej poprawności językowej"  nie wolno powiedzieć, że czarny zabił, napadł, albo dokonał przestępstwa. W UK nie upublicznia się rasy przestępców. Ale ludzie mają oczy. Na Tootingu gdzie mieszkałem przez dekadę, w każdym tygodniu ktoś kogoś mordował. I nigdy, przez te wszystkie lata nie była to biała osoba. Brytyjczycy przegłosowali wyjście z Unii...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...