Przejdź do głównej zawartości

Lachung. Bezludna świątynia.







Ostatnio jestem przestymulowany. Potrzebuję samotności, jednak w moim przypadku jest to niezmiernie trudne do osiągnięcia. Przede wszystkim praca, polegająca na kontakcie z ludźmi. Dziennie dostaję setki (i nie ma tu przesady) różnego rodzaju zapytań, w postaci tekstów, nagrań głosowych i zdjęć (będę musiał kogoś zatrudnić, aby to ogarnąć). Po drugie ciągle otaczają mnie ludzie i przyklejają się jak magnesy do lodówki. Mam osobowość przyciągającą innych (znacznie rzadziej odpycham), wyglądam inaczej, przez co bez przerwy ktoś w Azji chcę sobie robić ze mną zdjęcie lub dosiąść się do stolika, gdy piję kawę. 

Teraz na głowie mamy Eliasza, który definitywnie uzależnił się od kontaktu z nami. Wczoraj mocno go opieprzyłem i byłem mało przyjemny, ale niewiele to dało. We wtorek wysyłam go na wycieczkę do zachodniego Sikkimu i ma sobie radzić sam. Pomoc ograniczam do zgody na przetrzymywanie rzeczy w naszym mieszkaniu, które jest dla nas za duże (dlatego też uznałem, że Eliasz może zająć jeden z czterech pustych pokoi, zamiast płacić za hotel - wiem, wiem...). Przyjaciół mam dużo i też ciągle gadamy. Codziennie. Wiem co gotują, co kupują i jakie mają bolączki. No i rodzice - kontakt codzienny (kilka razy dziennie). Oprócz tego pracuję, pracuję i pracuję. Rozbudowuję moje refleksologiczne imperium, piszę kolejną książkę, produkuję gadżety i prawie codziennie prowadzę zajęcia. Dużo tego. I dobrze, że o tym piszę. Sam dla siebie.

No i właśnie dlatego, że mam dużo na głowie, wybrałem się na samotny spacer. Odkryłem buddyjską świątynię, odnowioną i utrzymaną w dobrym stanie, ale bezludną. Tylko psów i szczeniaków pełno tam było. Dalej odkryłem jakiś kopiec. Musiał być stary, o czym świadczyła stojąca na wierzchołku stara stupa. Zrobiłem sobie krótką medytację i chyba za długo byłem sam, bo zaczął dobijać się do mnie Marcin. Po jakimś czasie wdrapał się na kopiec i zaczął okrążać stupę, a potem poszliśmy zwiedzać rolniczą część miasteczka. Gdy zaczęło się ściemniać "lód złamał turbiny" (cokolwiek to znaczy) i nastała ciemność oraz beznet. Wróciliśmy do domu i korzystając z nagranych zasobów na telefonach, oglądaliśmy seriale. Ja w zasadzie dokończyłem słuchać książki "Cieszę się, że moja mama umarła" Janette McCurdy. Słuchanie tej pozycji było dla mnie męką, bo opisuje wybitnie toksyczną relację rodzinną. Z radością dobrnąłem do końca i usunąłem z urządzenia. A potem usnąłem. Około 22:30.

Popularne posty z tego bloga

Patong. Trudny dzień.

Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...

Trójmiasto. Piątek 13-tego.

  Trochę ostatnio za dużo jadłem. Wakacje są fajne, gdy człowiek nie ma ograniczeń, ale nabiera się ciała. Jestem za stary, żeby się katować. Liposukcja laserowa zmniejszyła obwód w pasie i przywróciła ustawienia fabryczne. Poza tym, miałem przygody. Ponieważ jadę do Wrocławia (o tym za chwilę), a potem do Ustronia (o tym za dwie chwile), wyszedłem z domu z wielką walizką i plecakiem.  W Gdańsku skorzystałem z automatycznej przechowalni. Wszystko włożyłem do skrzynki, przeczytałem regulamin, zapłaciłem i zamknąłem na kluczyk, który włożyłem do portfela (wszystko w tej właśnie kolejności).  Po zabiegu, zaraz przed przyjazdem pociągu, włożyłem kluczyk, zamek zrobił "klik" i drzwiczki się otworzyły. W środku niczego nie było. Ani wielkiej walizki, ani laptopa z całym moim dorobkiem i danymi z firmy, ani innych ważnych rzeczy. Ktoś wziął wszystko. Świat się zatrzymał. W takich sytuacjach nigdy się nie denerwuję, tylko działam. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że jest kamera, p...