Nepalczycy lubią się bawić. Piją dużo, a podchmieleni, pieprzą głupoty i jak Polacy uwielbiają narzekać na polityków. Piątek jest najbardziej rozrywkowym dniem, dlatego też w piątki jeździmy na Thamel. O 18-tej w pubach robi się tłoczno. Kluby, tak jak w Londynie, zapełniają się dopiero po 23-ej. Jedyny gej klub "Pink Tiffany" jeszcze później. Szczyt następuje tu o 1-ej w nocy i trwa do 3-ej. Potem taksówkami wszyscy wracają do domu. Nie wiem czemu tak późno gejątka się rozkręcają, ale może boją się za dnia paradować w strojach odbiegających od obowiązującej mody?
Piliśmy piwo. Miałem ogromną ochotę na zimnego browara. Rzadko pozwalam sobie na takie odstępstwa od przyjętych norm, bo piwo podnosi cukier, ale jak sam lubię mówić "raz nie zawsze". A rzeczywiście ostatnio piłem piwo ponad rok temu. Nie mam cukrzycy, ale większość mojej rodziny ma i dlatego nie spożywam rzeczy powodujących wzrost stężenia słodyczy we krwi.
Następnego dnia, nieco "wczorajsi" pojechaliśmy na sobotni market. Zjedliśmy francuskie bagietki z serem i szynką, które są lepsze w smaku od oryginalnych. Spotkaliśmy też znajomego z synem, a później jeszcze kilku innych znajomych. Pijąc kawę słuchaliśmy ekspresji na kontrabasie, które przypominało raczej strojenie instrumentu niż granie. W końcu znów poszliśmy na Thamel, tym razem na kawę. Kawy nie wypiliśmy, bo zachciało nam się "bubble tea". A potem spedzilem godzinę w księgarni. Ta w centrum jest najlepsza na świecie. Przypomina jakiś magiczny sklep, ma cztery piętra i mnóstwo zakamarków. Na ścianach wiszą obrazy i przedwojenne zdjęcia i w ogóle panuje tam klimat baśniowy.
Wróciliśmy do domu taksówką. Wczesnym wieczorem spotkaliśmy znajomą z nieznanym nam dzieckiem. Okazało się że chłopiec był bratem dziewczynki, która wypadła z okna kilka godzin wcześniej. Rodzice pojechali z nią do szpitala, a chłopiec został. Razem zamówiliśmy obiad. My zupy, a chłopiec frytki, którymi zakrztusił się tak, że dusił się przez 15 minut. Zaniosłem go do hotelu, gdzie odpoczął. Cóż za karma.
A mnie coś w plecach strzeliło. Dość kiepsko, bo aż usłyszałem zgrzyt. Teraz boli mnie dół pleców i pośladki. Drętwieją mi kolana i nie bardzo jestem w stanie poruszać się z gracją. Za kilka dni przyjeżdża grupa uczestników na dwutygodniowe szkolenia w Nepalu, które tutaj organizuję po raz pierwszy. Super.