Uroczystości wielkopiątkowe rozpocząłem skrzydełkami w chili, a później pokaźnym stekiem wołowym, zakrapianym winem czerwonym, wytrawnym. Wina było na tyle dużo, że pogubiłem się w liczbach. Następnie był masaż, sauna i długotrwałe wylegiwanie się w saunie. Po nabraniu sił i regeneracji - dyskoteka. Wróciłem nad ranem, motorową taksówką, śpiewając jakieś pieśni ku uciesze kierowcy.
W sobotę poszliśmy do zoo, a później opychaliśmy się łakociami. Nasz przyjaciel Sanjeeb nie mógł się nadziwić, skąd w nas siła i tyle chęci do korzystania z życia. No cóż. Przestałem tłumaczyć takie rzeczy dawno temu.
Wieczór był wybitnie przyjemny i smaczny.
A dzisiaj, w niedzielę zrobiłem sobie świąteczne śniadanie. Marcin zaś poszedł do dentysty, więc jeść nie będzie mógł do obiadu. Ja się odpycham i wyleguję w słońcu, bo temperatury osiągnęły ulubiony przeze mnie pułap trzydziestu stopni.
Okien nie myliśmy, bo nigdy tego nie robimy. Postu nie zastosowaliśmy, ponieważ to nie społeczeństwo będzie decydowało o tym co i kiedy będziemy jeść. No i nie malowaliśmy jaj, bo w tym roku nam się nie chciało. Kocham być nie perfekcyjnym panem swojego losu.
Wesołych Świąt (ʘᴗʘ✿)