Oglądałem wczoraj wieczorem, całkowite zaćmienie, transmitowane na żywo że Stanów. Był to także dzień moich urodzin. Czas wielkich przemyśleń i dużych zmian. Nie był to łatwy dzień. Nie czułem się też dobrze. Jak rzadko kiedy dopadł mnie jakiś wirus (?), powodujący skoki temperatury i przejściowe stany kiepskiego samopoczucia (nie umiem tego wyjaśnić, ale to taka forma resetów i dreszczy). Pozwoliłem sobie na słabość, na wewnętrzne rozdarcie i zły humor. Zanurzyłem się w tym i szukałem rozwiązania.
Rozmawiałem z Angie (moją przyjaciółką z Londynu, która była mi świadkową, przy zmianie obywatelstwa), z Janą (bliską sercu przyjaciółką z USA poznaną kiedyś w Indiach, z którą jestem w ciągłym kontakcie) i z Anetą, wieloletnią, znaną wszystkim przyjaciółką z Londynu. Dobrze mi te rozmowy zrobiły.
Rano pracowałem. Marcin wyszedł załatwić sprawy biznesowe (dla MRA) a ja pracowałem ze studentami. Później poszliśmy na obfity lunch. Zjadłem naprawę sporą porcję: awokado, bekonu, kiełbasek wołowych, oliwek, jaj, sałat i innych dodatków. Potem wypiłem mus czekoladowy. Następnie poszedłem na długi masaż, po którym powróciła gorączka, ale dość szybko ustąpiła.
Za miesiąc wracamy do Europy. Muszę, bo przez dwa miesiące będę miał warsztaty, w zasadzie w każdy weekend. Muszę też lecieć do Londynu, przeprowadzić warsztaty, załatwić kilka urzędowych spraw i zrobić zakupy. A potem wyjeżdżamy.