Po Londynie były warsztaty w Warszawie, mnóstwo pracy i trochę szaleństw w starej Ramonie. Potem Gdynia i dwie zarwane noce w Klubokawiarni (mój ulubiony gdyński klub). Za dnia przygotowywałem się do kolejnych szkoleń i leżąc na podłodze rysowałem flamastrami ryciny z opisem rzecz jasna.
Marcina wysłałem na badania, bo zdecydowałem, że musimy zrobić kolonoskopię. Teraz czekamy na wyniki, bo znaleziono kilka polipów i wysłano do badania (standardowa procedura). No i pojechaliśmy do Wrocławia. Tu znów odbyło się szkolenie, a po nim polecieliśmy na paradę, a w zasadzie after party po niej. Początkowo było drętwo i przez pierwszych pięć kolejek obserwowaliśmy jak młode osóbki grają w bingo. Rozkręciło się dopiero po dziewiątej wieczorem. Zaczęły się żenujące występy początkujących performerów płci wielu, z głębokimi rozkrokami i zaburzeniami koordynacji ruchowej. W zasadzie był to konkurs i wybrał go chłopiec z długim nosem, fryzjer wrocławski, który wyginał ciało śmiało, rozbierając się przy tym ku uciesze publiczności.
Marcin wrócił do hotelu koło północy, a ja poszedłem bawić się dalej. Niestety moje nienasycenie nie mija z wiekiem. Poza tym zamiast podwójnych whisky zacząłem zamawiać poczwórne i parkiet był mój. Powrót do pokoju nie miał większego sensu, ponieważ nasze okna wychodziły na ulicę z dyskotekami, gdzie bawiono się hucznie do siódmej rano, a wtedy musiałem wstawać. No i wstałem, wziąłem prysznic, Marcin poszedł przygotować sale szkoleniową, a ja siebie. Szkolenie przeprowadziłem z pełną werwą.
A teraz jedziemy do Gryfowa Śląskiego (przez Jelenią Górę), skąd zabiorą nas w góry Izerskie właściciele pensjonatu, w którym będziemy spać. Od jutra zaczynamy inicjacje i modły buddyjskie tamże.