 |
Marcin spał do ostatniej chwili. |
Na lotnisko w Gdańsku przywiozła nas Karolinka. A potem dołączył Grzesiu, co było bardzo miłym gestem. Czułe "do zobaczenia kiedyś". Wszystko poszło sprawnie i po 40 minutowym locie, znaleźliśmy się w Warszawie. Na kolejny samolot czekaliśmy jedząc przekąski w loży Mazurek. Przejazdy tuczą!
Gdy zobaczyłem kolos z napisem "Polska Duma", poczułem jakieś wewnętrzne obawy, ale szybko się za nie zbeształem i zacząłem powtarzać buddyjskie mantry. Tuż po starcie, na świecie wydarzyła się duża awaria Microsoftu, która uziemiła wiele samolotów. Dowiedziałem się o tym, czytając komentarze na FB. My jak zwykle, w różowej bańce, odcięci od realiów, myśleliśmy i czymś innym. Głównie o jedzeniu, bo w samolotach długodystansowych tuczą ludzi specjalnie.
 |
To Marcina "przekąska kontynentalna"
|
|
|
|
 |
A to moje "japońskie wejście"
|
Jedzenie naprawdę było smaczne, poza tym serwowano wyszukany alkohol, ja jednak nie piłem. Marcin spróbował wina hiszpańskiego z nutą poziomki (ʘᴗʘ✿).
Wylądowaliśmy o czasie i pobiegliśmy do odprawy. Jako, że nie potrzebujemy wizy, formalności były znikome. Celnik jednak trochę się nad nami pastwił i kazał poprawiać kilka rzeczy (Na przykład na pytanie "na ile przyjechałem" odpowiedziałem "na 3 miesiące". Dla celnika było to mało precyzyjne i musiałem przepisać wszystko, poprawiając zaznaczone na "90 dni"). Na wschodzie trzeba było wypełnić kolejną kartkę, zaznaczając produkty, których nie wolno wwozić do Japonii. W końcu wyszliśmy.
Na dworze panował typowy dla Japonii upał. Wilgotność taka jak w pralni i +33°C. Późnym wieczorem. Na szczęście kierowca czekał na nas przy wyjściu, wziął wszystkie bagaże i kazał wsiadać do klimatyzowanej limuzyny. Pomogliśmy mu jednak z walizami, bo każda ważyła ponad 30 kg.
Jechaliśmy z lotniska półtorej godziny. W hotelu czekały nas kolejne formalności, po których mogliśmy udać się do naszego niewielkiego lokum. Wyszliśmy jeszcze na kolację, a teraz próbujemy zmusić się do spania, przestawiając w sobie, wewnętrzne zegary.