Przejdź do głównej zawartości

Tokyo. Przylot po 14 latach.

Marcin spał do ostatniej chwili.

Na lotnisko w Gdańsku przywiozła nas Karolinka. A potem dołączył Grzesiu, co było bardzo miłym gestem. Czułe "do zobaczenia kiedyś". Wszystko poszło sprawnie i po 40 minutowym locie, znaleźliśmy się w Warszawie. Na kolejny samolot czekaliśmy jedząc przekąski w loży Mazurek. Przejazdy tuczą!

Gdy zobaczyłem kolos z napisem "Polska Duma", poczułem jakieś wewnętrzne obawy, ale szybko się za nie zbeształem i zacząłem powtarzać buddyjskie mantry. Tuż po starcie, na świecie wydarzyła się duża awaria Microsoftu, która uziemiła wiele samolotów. Dowiedziałem się o tym, czytając komentarze na FB. My jak zwykle, w różowej bańce, odcięci od realiów, myśleliśmy i czymś innym. Głównie o jedzeniu, bo w samolotach długodystansowych tuczą ludzi specjalnie.

To Marcina "przekąska kontynentalna"

A to moje "japońskie wejście"

Jedzenie naprawdę było smaczne, poza tym serwowano wyszukany alkohol, ja jednak nie piłem. Marcin spróbował wina hiszpańskiego z nutą poziomki (⁠ʘ⁠ᴗ⁠ʘ⁠✿⁠).

Wylądowaliśmy o czasie i pobiegliśmy do odprawy. Jako, że nie potrzebujemy wizy, formalności były znikome. Celnik jednak trochę się nad nami pastwił i kazał poprawiać kilka rzeczy (Na przykład na pytanie "na ile przyjechałem" odpowiedziałem "na 3 miesiące". Dla celnika było to mało precyzyjne i musiałem przepisać wszystko, poprawiając zaznaczone na "90 dni"). Na wschodzie trzeba było wypełnić kolejną kartkę, zaznaczając produkty, których nie wolno wwozić do Japonii. W końcu wyszliśmy. 

Na dworze panował typowy dla Japonii upał. Wilgotność taka jak w pralni i +33°C. Późnym wieczorem. Na szczęście kierowca czekał na nas przy wyjściu, wziął wszystkie bagaże i kazał wsiadać do klimatyzowanej limuzyny. Pomogliśmy mu jednak z walizami, bo każda ważyła ponad 30 kg.


Jechaliśmy z lotniska półtorej godziny. W hotelu czekały nas kolejne formalności, po których mogliśmy udać się do naszego niewielkiego lokum. Wyszliśmy jeszcze na kolację, a teraz próbujemy zmusić się do spania, przestawiając w sobie, wewnętrzne zegary.

Popularne posty z tego bloga

Patong. Trudny dzień.

Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...

Trójmiasto. Piątek 13-tego.

  Trochę ostatnio za dużo jadłem. Wakacje są fajne, gdy człowiek nie ma ograniczeń, ale nabiera się ciała. Jestem za stary, żeby się katować. Liposukcja laserowa zmniejszyła obwód w pasie i przywróciła ustawienia fabryczne. Poza tym, miałem przygody. Ponieważ jadę do Wrocławia (o tym za chwilę), a potem do Ustronia (o tym za dwie chwile), wyszedłem z domu z wielką walizką i plecakiem.  W Gdańsku skorzystałem z automatycznej przechowalni. Wszystko włożyłem do skrzynki, przeczytałem regulamin, zapłaciłem i zamknąłem na kluczyk, który włożyłem do portfela (wszystko w tej właśnie kolejności).  Po zabiegu, zaraz przed przyjazdem pociągu, włożyłem kluczyk, zamek zrobił "klik" i drzwiczki się otworzyły. W środku niczego nie było. Ani wielkiej walizki, ani laptopa z całym moim dorobkiem i danymi z firmy, ani innych ważnych rzeczy. Ktoś wziął wszystko. Świat się zatrzymał. W takich sytuacjach nigdy się nie denerwuję, tylko działam. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że jest kamera, p...