Budzę się w okolicach dziesiątej. Udaję się do toalety i wracam do łóżka. Oglądam różne pierdoły. Dziś na przykład obserwowałem, jak Hinduski tworzą abażury ze starych płyt CD. A potem słuchałem wypowiedzi na temat zagrożeń związanych z cyfryzacją.
Następnie krzyczę na Marcina, że jest spiochem i każę mu wstać. Spycham go z łóżka, a on się opiera. W końcu idzie na pół godziny do łazienki. W tym czasie przeglądam wiadomości przefiltrowane przez asystenta AI, który rozumie, o czym chcę wiedzieć. Zero polityki i bieżących nowin.
Po porannych rytuałach Marcin wychodzi na zewnątrz. W tym czasie nastawiam swoją listę przebojów i idę pod prysznic. Biorę długi, gorący natrysk, pod którym śpiewam piosenki. Potem następuje długi proces nakładania kremów, różnych ampułek i masażu twarzy. Następnie irytuję się na swoje włosy, których nie mogę ułożyć, i za każdym razem grożę im, że je obetnę. Wychodzę z łazienki, a wtedy Marcin zazwyczaj wraca. Musi wysłuchać moich narzekań na temat fryzury i zapewnić mnie, że mam najpiękniejsze włosy na świecie.
Przenoszę głośnik z łazienki do pokoju i ubierając się, tańczę oraz śpiewam. Następnie, tańcząc, sprzątam. Składam ubrania i wkładam je do odpowiednich przegródek, zbieram plastikowe butelki i inne pozostałości po wieczornych hecach. Marcin w tym czasie wstawia nowe pranie, później zmywa i odkurza. Potem śpiewamy razem. Dziś puszczaliśmy przeboje „Lata z radiem”, a hitem było „Una paloma blanca” oraz „Comment ça va”.
O 12:00 jesteśmy gotowi, aby zjeść pierwszy posiłek. Zazwyczaj jemy go w restauracji. Nikomu z nas nie chce się gotować. Potem Marcin idzie na przeszpiegi do miasta, a ja wracam i pracuję. Do 17, czasami nieco dłużej. Gdy kończę, Marcin przychodzi i zabiera mnie na kolację. A potem decydujemy, co będziemy robić wieczorem. Tak wygląda moja codzienność.