Runęła skała. Tak to widzę na poziomie mentalnym. Skała trudna do zdobycia, często obca w dotyku, zwrócona kamienną twarzą gdzieś, gdzie akurat nie przebywałem. Wielka skała, na wzór której powstałem, przynajmniej w części.
Po ojcu na poziomie astrologicznym dostałem Plutona w I domu. Obdarzył mnie sposobem bycia skorpionim: ukrytą złośliwością i umiejętnością planowania oraz czekania na właściwy czas. Nic więcej.
Mama zadzwoniła, gdy jedliśmy lunch. Piłem akurat czekoladowe smoothie, gdy usłyszałem "ojciec zmarł o 4:15". Nie do końca pamiętam co się działo chwilę później. Wiem, że próbowałem się uspokoić i czułem smak czekolady w ustach.
Jestem na drugim końcu świata. Sprawdziłem połączenia. Do Bangkoku mógłbym dojechać w 12-18 godzin. Trzeba by wszystko zostawić, spakować się... loty do Warszawy to kolejne 20 godzin. Później jakoś musiałbym dojechać do Częstochowy. A pogrzeb zaplanowano na sobotę, na południe. Nie ma możliwości, żebym dał radę. Po drugie nie chcę. Bardzo nie chcę!
Źle się czuję. Mam coś w rodzaju obręczy na głowie. Co chwilę robi mi się słabo i kręci mi się w głowie. Ta obręcz pojawiła się kilka dni temu, dzisiaj jest gorzej. Poza tym czuję jakaś blokadę, coś w rodzaju hamulca intelektualnego. Tak wygląda mgła mózgowa?
Kolejny posiłek zjedliśmy w nowej miejscowości. Przeprowadzka wyglądała tak, że wrzuciłem wszystko do różnych toreb i wszystko załadowałem do taksówki. Nie wiem, jak się w tym wszystkim odnajdę. Wracając do posiłku, zjedliśmy pizzę. I wtedy właśnie podczas jedzenia wybierałem z mamą (poprzez WhatsAppa) urnę na prochy. Trudno opisać emocje, znów połączone ze smakiem posiłku. Wybraliśmy drewnianą, jasną, z połyskiem.
Teraz siedzimy na tarasie. Patrzę w pochmurne niebo. Serce mi wali, coś mnie kłuje w klatce piersiowej. Dostałem hipochondrii? Poza tym jestem nienaturalnie zmęczony. Mam jakieś dziwne lęki. Czy tak się odczuwa stres? Nigdy czegoś takiego nie miałem.