Nagle przypomniało mi się głupie przysłowie. Nawet zaśmiałem się w głowie, nie zmieniając jednak mimiki.
Siedzę w koszu plażowym, zaraz obok burzących się fal i odpoczywam patrząc na nie. Towarzyszą mi: lampka wina i woda mineralna. Marcin w mieszkaniu, ogląda jakiś serial. Ja wieczorami lubię wychodzić.
Pocą mi się stopy. Mimo późnej pory, jest ciągle ciepło. Rozgrzane ciała, rozszerzone naczynia krwionośne, przyciągają komary. Smarujemy się olejkami eterycznymi z DEET'em. Preparat uniemożliwia insektom nawiązanie kontaktu. Nie zabija ich, ale dezorientuje, a gdy znajdą się w pobliżu, paraliżuje ich system nerwowy. Póki co ugryzły mnie dwa, Marcina także, w miejsca bez olejku. Straszne są.
W Afryce trzeba brać dodatkowo tabletki. Tutaj malaria jest rzadka (ale możliwa), bardziej jednak grozi nam denga i zika.
Muszę zrobić plan szkoleń na przyszły rok. Mam kilka zaproszeń do różnych miejsc. A może zrobić sobie przerwę? Muszę o tym pomyśleć.