Przejdź do głównej zawartości

Bodh Gaya. Dzieci.

Obrazek pierwszy. Dzisiaj. Po ulicy idzie dziewczynka. Trzyma się za spuchnięty policzek. Płacze dość głośno, ale nie stara się wzbudzić litości. Wie, że nikt jej nie pomoże. To dziecko z najniższej, żebraczej kasty - śmieć, którego ani życie, ani śmierć, nikogo nie interesuje. Ktoś uderzył ją w twarz dość mocno. Ma umorusaną buzię ale i tak widać kropelki świeżej krwi. Dzieci w wieku czterech lat łatwo krwawią. Pewnie była głodna i być może chciała zwędzić jakiś owoc. Na straganach niczego innego nie sprzedają. Więc dostała za swoje. Ludzie nie są tu brutalni. Pokazują tylko niżej urodzonym, gdzie ich miejsce. Inny scenariusz, równie prawdopodobny jest taki, że dostała policzek od - na oko - szesnastoletniej matki. Kobieta wyglądała na zagniewaną. Tutaj powodem mógł być zbyt mały utarg. Dzieci rodzi się w jakimś celu i od niemowlęctwa powinny zarabiać. Gdy nie przynoszą dochodu, dostają baty. Czasami są też sprzedawane w innych celach, ale to w ostateczności.

Obrazek drugi. Rok temu w Delhi. Jesteśmy w restauracji. Pijemy czekoladowe szejki i jemy nuggetsy. Obok nas przy oknie siedzi czteroosobowa rodzinka. Dwoje dzieci, nie starszych niż pięć lat, rodzice z całą pewnością od nas młodsi. Za szybą, na brudnym chodniku leży niemowlę, a obok siedzi dwu- może trzyletnia dziewczynka. Dzieci w restauracji strasznie grymaszą. Nie chcą jeść ciastek, ani hamburgerów. W końcu, po wielu atakach histerii, rodzice biorą pociechy i wychodzą. Nie zjedzone potrawy kelnerka wyrzuca do kosza. Dziewczynka za szybą wpatruje się w resztki z oczami pełnymi nadziei. Zamiast resztek, stary ochroniarz widząc jej maślane oczy,  próbuje ją przegonić machając krzywym kijem. Później widzimy tych dwoje brzdąców leżących na chodniku. Na Connaught Place, jednej z droższych dzielnic. Nigdy nie widziałem, aby ktokolwiek rzucił im choć kawałek ciastka, co dość często ludzie robią w stosunku do wypasionych psów.

Obrazek trzeci. Dzisiaj. Matka i dziecko oraz suka i czworo szczeniąt, przed restauracją, w której się stołujemy. Ludzie głaszczą psinki i czasami częstują ciastkami sukę. Za parę miesięcy zwierzaki będą wychudzone, pogryzione i poturbowane przez nieuważnych kierowców. Na sterylizację nie ma pieniędzy. Ludzkie szczenięta są tu niewidoczne od początku istnienia. Za kilka lat, część która przeżyje, będzie żebrała. Oni nigdy nie staną się ludźmi. Na to nie ma szansy. Połowa z ocalałych będzie kalekami. Rodziny łamią dzieciom kończyny i dbają o to, aby krzywo się zrastały. Czym bardziej przerażający widok, tym większa szansa na jakąś kasę. Potem kładzie się takie rosnące pociechy do taczek, lub drewnianych wózków i ustawia przed wejściem do turystycznych miejsc. Pasywny dochód. Część dzieci zaginie. Są sprzedawane do różnych celów. Kilkoro z nich, ale tylko chłopcy, ma szansę na pracę. Czasem im się udaje. Ci wszyscy pracownicy restauracji są właśnie tymi, którym się udało. Pracują tu i mieszkają, spędzając w restauracji cały swój czas. Gdy dorosną i odłożą pieniądze, być może założą rodziny. A potem ich los potoczy się tak, jak im przeznaczono. 

Popularne posty z tego bloga

Patong. Trudny dzień.

Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...

Trójmiasto. Piątek 13-tego.

  Trochę ostatnio za dużo jadłem. Wakacje są fajne, gdy człowiek nie ma ograniczeń, ale nabiera się ciała. Jestem za stary, żeby się katować. Liposukcja laserowa zmniejszyła obwód w pasie i przywróciła ustawienia fabryczne. Poza tym, miałem przygody. Ponieważ jadę do Wrocławia (o tym za chwilę), a potem do Ustronia (o tym za dwie chwile), wyszedłem z domu z wielką walizką i plecakiem.  W Gdańsku skorzystałem z automatycznej przechowalni. Wszystko włożyłem do skrzynki, przeczytałem regulamin, zapłaciłem i zamknąłem na kluczyk, który włożyłem do portfela (wszystko w tej właśnie kolejności).  Po zabiegu, zaraz przed przyjazdem pociągu, włożyłem kluczyk, zamek zrobił "klik" i drzwiczki się otworzyły. W środku niczego nie było. Ani wielkiej walizki, ani laptopa z całym moim dorobkiem i danymi z firmy, ani innych ważnych rzeczy. Ktoś wziął wszystko. Świat się zatrzymał. W takich sytuacjach nigdy się nie denerwuję, tylko działam. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że jest kamera, p...