Przejdź do głównej zawartości

Bodh Gaya. Grudniowe zwyczaje.



O 7:30 samolot, którym podróżowaliśmy, wystartował z lotniska w Phuket w kierunku Bangkoku. Lot był szybki i bardzo komfortowy. Następnie, po wypiciu kawy, przesiedliśmy się na kolejny samolot, którego celem była Gaya. Po kolejnych trzech godzinach powietrznej podróży dotarliśmy na świętą ziemię i udaliśmy się do hotelu, w którym zatrzymujemy się od piętnastu lat.

- Miło was widzieć - powiedział starszy pan Pattel. - Sanjeep pojechał oglądać przedstawienie w szkole, ale zaraz przyjedzie. Pytał o was kilka razy - mówił z szerokim uśmiechem, wręczając nam klucze do ulubionego pokoju. Uściskaliśmy go mocno, po czym wtargnęliśmy z naszymi ciężkimi bagażami na trzecie piętro.

- Nawet posprzątali pokój - sarkazm Marcina przeszył powietrze jak jad, gdy spojrzał na zakurzoną podłogę. Wzruszyłem ramionami.

- Jesteśmy w Indiach - przypomniałem. - Chodźmy jeść.

Była już 14:00 czasu indyjskiego, co odpowiadało 15:30 w naszym zegarze. Żołądek domagał się pożywienia, ponieważ ostatnim posiłkiem była skąpa kolacja spożyta poprzedniego dnia. Udaliśmy się do zaprzyjaźnionej restauracji Mohamet, której właściciel jest wspaniałym człowiekiem. Wyszukuje bezdomnych chłopaków i zatrudnia ich do prostych prac. Zazwyczaj zaczynają swoją karierę w wieku nastoletnim, czasem wcześniej. Cały personel przywitał się z nami w serdeczny sposób. Imran, najwyższy z nich, zasiadł przy naszym stoliku i zaczął pokazywać zdjęcia.

- Ożeniłem się - oznajmił. - Mam piękną żonę i dziecko w drodze. Urodzi się w styczniu.

Żona rzeczywiście okazała się urokliwą, drobną dziewczyną. Na zdjęciach ślubnych z marca wyglądała zjawiskowo w czerwonych szatach. Nasz znajomy prezentował się równie dobrze. Poznaliśmy go jako zagubionego czternastoletniego chłopca, wychudzonego, ale o szerokim i łagodnym uśmiechu. Na początku jeździł po zakupy, najczęściej przywożąc mleko na zdecydowanie zbyt dużym rowerze. Potem awansował i zaczął ścierać stoły. W końcu nauczył się mówić po angielsku i teraz, jako starszy pracownik, zajmuje się sokami, tworząc doskonałe mieszanki ze świeżych owoców i warzyw.

Po obiedzie udaliśmy się do Mahabodhi. Zaczynałem okrążać stupę w intencji zmarłego kilka dni temu ojca. Buddyjskie rytuały i błogosławieństwa miały miejsce wcześniej, jednak pragnąłem w jego intencji wykonać jeszcze jedno okrążenie w miejscu pełnym mocy.

- To już ostatni raz - pomyślałem. - Nie trzeba więcej. Jeśli mam rację i to, w co wierzę, istnieje, wszystko zostało zrobione. Jest wyzwolony.

Wieczorem po raz kolejny rozmawiałem z mamą. Twierdziła, że czuje się lepiej i zapalenie oskrzeli ustępuje. Męczy ją jednak kaszel, więc poprosiłem, aby pojutrze udała się na kontrolę, jeszcze przed zakończeniem antybiotykoterapii. W jej aktualnym stanie psychicznym infekcja może trwać dłużej.

Popularne posty z tego bloga

Patong. Trudny dzień.

Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...

Trójmiasto. Piątek 13-tego.

  Trochę ostatnio za dużo jadłem. Wakacje są fajne, gdy człowiek nie ma ograniczeń, ale nabiera się ciała. Jestem za stary, żeby się katować. Liposukcja laserowa zmniejszyła obwód w pasie i przywróciła ustawienia fabryczne. Poza tym, miałem przygody. Ponieważ jadę do Wrocławia (o tym za chwilę), a potem do Ustronia (o tym za dwie chwile), wyszedłem z domu z wielką walizką i plecakiem.  W Gdańsku skorzystałem z automatycznej przechowalni. Wszystko włożyłem do skrzynki, przeczytałem regulamin, zapłaciłem i zamknąłem na kluczyk, który włożyłem do portfela (wszystko w tej właśnie kolejności).  Po zabiegu, zaraz przed przyjazdem pociągu, włożyłem kluczyk, zamek zrobił "klik" i drzwiczki się otworzyły. W środku niczego nie było. Ani wielkiej walizki, ani laptopa z całym moim dorobkiem i danymi z firmy, ani innych ważnych rzeczy. Ktoś wziął wszystko. Świat się zatrzymał. W takich sytuacjach nigdy się nie denerwuję, tylko działam. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że jest kamera, p...