Taksówka przyjechała o czasie. Miała trochę problemów z manewrami wokół palm, ale kierowca był okazał się doświadczony. I silny. Wziął nasze walizy i wrzucił do bagażnika. A potem naprawdę sprawnie wjechał na trasę szybkiego ruchu i wymijając ciężarówki, jechał prawie setką. Indusi mają świetne drogi. To im trzeba przyznać.
Pociąg był już podstawiony. Okazało się, że na niewielkiej stacji są schody ruchome, a chodniki w doskonałym stanie. Niebo!
Pociąg miał z 50 wagonów. Oczywiście pierwsza klasa sypialna była na drugim końcu składu (zawsze i wszędzie tak mamy). Szliśmy i szliśmy. Narzekać jednak nie ma na co. Przedział okazał się czysty i wygodny. Chwilę potem pojawił się pan od pościeli, przygotował nam łóżka. Następnie zjawił się kelner i spisał co będziemy jeść na lunch. Po nim pojawił się wesoły chłopak "od zapachów" i rozpylił na ściany i firanki coś kwiatowego. Czwarty gość nas zaskoczył. Przyszedł z termosem i kubkami. Miałem ochotę na kawę, a dostałem zupę pomidorową. Śmiałem się jak głupi. Taki szok, że hej!
Wieczorem odmówiliśmy kolacji i zrobiliśmy sobie dwuosobowe party. Ogórki niemieckie, krakersy, chipsy i inne dodatki. W tle sentymentalne polskie piosenki, choć pojawił się Justin Bieber. W planach późniejszych mamy oglądanie nowego serialu "Ogrodnik". Planowany czas dojazdu do Delhi - jutro w południe (łącznie 26 godzin).