Pogoda jest straszna! Nie znoszę narzekać, ale robię to, jeśli mi coś nie pasuje. A gorzej lipcu być nie może. Mgła, przez cały dzień. Mżawka przez cały czas a co jakiś czas, przejściowa ulewa. Wilgoć nie pozwalająca wyschnąć praniu. Wiatr utrudniający trzymanie parasolki. Temperatura 15°C. Błoto i chlapa.
Poszedłem na spacer, nad morze. Woda i niebo zlały się w całość, widoczność spadła do kilku kroków a zupa morsko-deszczowa wchodziła do oczu i płuc. Natychmiast organizm uruchomił śluz. Wspaniale! Wróciłem na pieszo przez las (bo mieszkamy wśród drzew). Zrobiłem zakupy.
Marcin w tym czasie odebrał przesyłkę z Nepalu z misami tybetańskimi dla moich kursantek. Sprawdziłem każdą i ułożyłem w wiele zestawów. Napisałem że już są i czekam na przelewy. Wyślę dopiero po zaksięgowaniu. Oryginalne misy są stare, mają od kilkudziesięciu do kilkuset lat. Każda z nich ma niezwykle głęboki dźwięk, który głęboko uspokaja. Terapia misami pomaga zrelaksować ciało, zasnąć, wypocząć i zniwelować wewnętrzne napięcie. Efekty są natychmiastowe i nie trzeba niczego tłumaczyć, bo każdy zauważa zmiany zaraz po sesji.
Wieczorem zrobiliśmy sobie kolację w domu. Nietypową: kurczak duszony, kaszanka i bób (zamiast ryżu lub ziemniaków). Do tego butelka dobrego, francuskiego wina. Jedliśmy oglądając "Polacy za granicą". Obaj lubimy ten program. Wczoraj odwiedzano rodaków w Tokyo, a w drugim odcinku w Seulu. Dopiero prawie z tamtąd przyjechaliśmy i miło było oglądać.
Wieczorem poszliśmy do Klubokawiarni. Było raczej tłoczno. Poznaliśmy dwóch Serbów. Jeden mieszka i pracuje w Gdyni, a drugi jest z Berlina i przyjechał w odwiedziny. Ten drugi bardzo mnie rwał i ciągle chciał przekonać do otwartych relacji. Zachęcał abyśmy poszli z nimi bawić się dalej (o 1 w nocy) i pytał czy nie wiemy, gdzie kupuje się narkotyki, bo chciał bardziej poczuć gdyńskie wibracje. Na końcu wymienił się ze mną kontaktem i zaprosił do Berlina, bo niedługo będzie tam słynna, berlińska parada miłości.