Od rana próbowałem pracować wydajnie i szybko. Skończyłem o 15:23 i od razu pognałem na spotkanie z Iksusią (spotkaliśmy się w gdyńskim Contraście). Rozmowy się kleiły i muszę przyznać, że spotkanie było wyjątkowo udane. Trochę za krótkie (a może dlatego, aż tak dobre, bo pozostał niedosyt?), bo o 18:56 pobiegłem na przystanek SKM, gdzie czekał na mnie Marcin. Pojechaliśmy na koncert "Nasza Solidarność - a to nam się udało", do gdańskiej stoczni. Koncert również był wyjątkowo udany.
Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...