Po pracy, dość wkurzajacej (bo nie mogłem nagrać filmy i myliłem się kilkukrotnie) i stresującej (bo sąsiad stukał i wiercił, albo akurat kościół dzwonami przyciągał wiernych), poszliśmy na spacer. Pogoda była cudowna.
Na tarasie nad plażą zjedliśmy golonkę, zupę rybną (ja) i chłodnik (Marcin), a później oddaliśmy się degustacji lokalnych piw, serwowanych w małych kufelkach.
Wieczór spędziliśmy w kinie. The Bird wyreżyserowany przez Andreę Arnold, odebraliśmy jako arcydzieło, gdzie każda scena i detal były istotne.