Wstałem rano i zrobiłem sobie spa. Wody ciepłej nadal nie ma, ale dzisiaj powolne polewanie się nagrzaną wodą z rondelka, głęboko mnie zrelaksowało. Marcin poszedł po pieczywo, a później znów wyszedł na kawę i plotki (ma tendencję i talent do nawiązywania lokalnych znajomości). Ja natomiast nagrałem wykład i gdy się dodawał na platformę szkoleniową, zrobiłem sobie śniadanie, zjadłem i umyłem naczynia (wodę też musiałem zagrzać, nalać do miski i jakoś to ogarnąć).
Pogoda była piękna. Gdy zrobiłem to, co musiałem, zadzwoniłem do Marcina i poinformowałem go, że wychodzę. Ściągnąłem sobie audiobook "Shogun" Jamesa Clavella i zacząłem słuchać. Dla lepszej koncentracji słucham na 1.5 szybkości (wtedy przyswajam wszystko).
Poszedłem do Sopotu, zjadłem tam bez cukrowy i bezglutenowy tort z truskawkami i wypiłem kawę, a następnie wróciłem do Gdyni - cały czas słuchając. Muszę przyznać, że po raz pierwszy zrozumiałem, co znaczy, gdy książka wydaje się "lepsza" od filmu.
Z Marcinem spotkałem się o 18:15. Poszliśmy na japońską kolację, następnie do kina na ostatni już film z serii "Downton Abbey". Cała historia kończy się w 1930 roku, a ostatnia część mówi o przemijaniu i zmianach.